Archiwum Polityki

Bufor pod cedrami

Zaraz po wojnie Jom Kipur, w październiku 1973 r., gdy wojska izraelskie stały o sto km od Kairu, a front północny zbliżył się na odległość 60 km do Damaszku, twierdzono, że "teraz nawet orkiestra wojskowa Izraela może podbić Liban". Dziewięć lat później Izrael uderzył na Liban siłą wielu dywizji, broni pancernej i lotnictwa - wycofał się, ale pozostał w strefie buforowej i do dzisiaj nie może sobie poradzić z partyzantką Hezbollahu. Teraz mówi się już tylko o tym, jak wybrnąć z grzęzawiska.

Nowy premier, Ehud Barak, zapowiedział wycofanie izraelskich sił w ciągu najbliższego roku. Jeszcze nie przebrzmiały słowa tego dosyć sensacyjnego oświadczenia, a już posypały się katiusze na przygraniczne osiedla w północnej i zachodniej Galilei. Z wyrzutni ukrytych w górskich ostępach terroryści islamscy ostrzelali Naharyję, spokojną miejscowość wczasową nad Morzem Śródziemnym, oraz Kiriat Szmonę, miasteczko liczące 20 tys. mieszkańców. Zginęły dwie osoby, a kilkanaście zostało rannych. Straty materialne oszacowano na dziesiątki milionów dolarów. Śmiercionośne rakiety bez trudu przeleciały nad głowami izraelskich żołnierzy stacjonujących w strefie buforowej w południowym Libanie i spadły na terytorium Izraela, raz jeszcze stawiając znak zapytania nad strategiczną przydatnością tej strefy.

Wszystko to stało się w tygodniu, w którym premier-elekt Ehud Barak był całkowicie zajęty końcowym montażem koalicji, a w Jerozolimie wciąż jeszcze urzędował przejściowy rząd Beniamina Netanjahu. Ostatnim akordem jego działalności był niezwykle gwałtowny odwet: izraelskie lotnictwo zbombardowało ważne linie komunikacyjne w Libanie, zniszczyło most łączący południe z północą oraz unieruchomiło stołeczną elektrownię, pogrążając Bejrut w ciemności. Sprawozdania telewizyjne z tej akcji żywcem przypominały nie tak dawne ataki NATO na miasta i węzły komunikacyjne w Serbii. "Dopóki nie będzie pokoju pod oliwkami, nie będzie go pod cedrami" - powiedział ustępujący minister obrony Mosze Arens. Zielony cedr jest godłem państwowym Libanu. Za tym zgrabnym powiedzeniem kryje się sedno jeszcze jednego bliskowschodniego konfliktu, który czeka na pokojowe rozwiązanie.

Zaatakowanie celów wewnątrz Libanu nie wyrządziło, rzecz jasna, żadnych szkód islamskim terrorystom spod znaku Hezbollahu.

Polityka 29.1999 (2202) z dnia 17.07.1999; Świat; s. 38
Reklama