13 i 14 sierpnia już po raz trzydziesty będzie można oglądać w Janowie Podlaskim najpiękniejsze konie na świecie i przeżyć emocjonujące, najbardziej fotogeniczne zdarzenie ekonomiczne tego sezonu, ocierając się przy okazji o możnych i sławnych.
Polskie rodziny koni arabskich mają dwustuletnią genealogię. Linie klaczy Szweykowska (zapoczątkowana w 1803 r.), Wołoszki (1810) czy Ukrainki (1816) trwają do dziś. Araby to od kilkuset lat polska specjalność. Liczne pokojowe i wojenne kontakty pomagały w dotarciu do koni orientalnych. Hodował je w Knyszynie Zygmunt August, co opisał w dziele "O świerzopach i ograch" jego koniuszy Adam Myciński. Kiedy trzeba było, hodowcy jeździli aż do Arabii, by nabywać szlachetne konie u źródła. Wacław Rzewuski kilkakrotnie wyprawiał się tam po araby, zaopatrując w nie przy okazji królową Wirtembergii Katarzynę i Aleksandra I - założyciela stadniny w Janowie Podlaskim.
Kupowali konie u Beduinów również Dzieduszyccy i Braniccy, Sanguszkowie i Potoccy. Kupowali i sprzedawali je potem w całej Europie. Do państwowej stadniny Jerez de la Frontera w Hiszpanii trafił w 1908 r. pochodzący z Białej Cerkwi Van Dyck kupiony za 5 tys. rubli. W 1912 r. dotarł tam z Szamrajówki za 60 tys. pesetów Ursus - wspaniały polski ogier arabski. Konia kupiła komisja wojskowa doprowadzając tym zakupem do upadku rząd, zdymisjonowany przez parlament za rozrzutność.
W czasie II wojny polskie araby ocalały cudem i poświęceniem hodowców. Andrzej Krzyształowicz, późniejszy wieloletni dyrektor stadniny w Janowie Podlaskim, z grupą koniuszych i masztalerzy dotarł z nimi w głąb Niemiec, przeżył bombardowanie Drezna, ale doprowadził konie z powrotem do kraju. W latach pięćdziesiątych ich los znowu był zagrożony. To nie były konie, których istnienie można było ideologicznie uzasadnić. Hodowcy jednak znaleźli sposób i je uchronili.