Na początku tej historii jest przeciętny aktor, potem ikona ekranowego twardziela, na końcu wyrafinowany reżyser moralista. Niewątpliwie to jedna z najbardziej niezwykłych karier w historii amerykańskiego kina, które zresztą w dużej mierze składa się z podobnych przypadków. Ale nawet na tym tle historia 75-letniego Eastwooda (a więc jest on tylko 4 lata młodszy od Wajdy!) wydaje się wyjątkowa.
Pierwszy kontrakt aktorski podpisał w 1955 r., ale trudno byłoby mówić o olśniewającym debiucie. Także w następnych latach nic nie zapowiadało wielkiej kariery. A jednak, parafrazując tytuł sztuki Pirandella, można powiedzieć, iż parę postaci poszukiwało nie autora, lecz takiego właśnie odtwórcy jak Eastwood.
Za garść dolarów
Wysoki, tajemniczy, powściągliwy w okazywaniu uczuć – przypadł do gustu włoskiemu reżyserowi Sergio Leone, twórcy trylogii spaghetti – westernowej („Za garść dolarów”, „Za kilka dolarów więcej”, „Dobry, zły i brzydki”). Eastwood cedził każde słowo, grał powoli, do granic wytrzymałości widza (krytycy naśmiewali się, że paręnaście minut wychodził z dyliżansu). Stworzył typ posępnego samotnego mściciela. Jego intencje nie były przy tym wcale tak szlachetne, jak w klasycznym westernie: chciał przede wszystkim zdobyć pieniądze i odzyskać spokój. Był brutalny nie mniej niż przeciwnicy, z którymi miał do czynienia, a często nawet bardziej. Jednocześnie znał wagę takich pojęć jak lojalność i potrafił oddzielić dobro od zła.
W podobnej manierze zagrał potem „Brudnego” Harry’ego Callahana – jednego z najbardziej wyrazistych policjantów w dziejach kina. Po okresie młodzieżowych buntów Ameryka znów zaczynała cenić tradycyjny kanon wartości, w którym mieściła się także niezachwiana wiara w praworządność.