Samochodowe szaleństwo to w dużym stopniu zasługa umiejętnej polityki sprzedawców. Robią wszystko, by nakręcać popyt. W wydatkach na reklamę nie dali się prześcignąć nawet funduszom emerytalnym. Mimo rosnącego kursu dolara starają się zbyt często nie podnosić cen, wciąż kusząc klientów rozmaitymi promocjami, wydłużoną gwarancją, bezpłatnymi polisami ubezpieczeniowymi itd.
Taka strategia to efekt doraźnej polityki zmierzającej do zwiększania sprzedaży, a jednocześnie dalekosiężnych planów zdobycia i utrzymania jak najsilniejszej pozycji. Panuje przekonanie, że polski rynek nie został ostatecznie podzielony i dlatego wiele koncernów zdecydowanych jest na bezpardonową walkę o należną sobie pozycję. To zaś wymaga szybkiego rozbudowywania sieci sprzedaży i serwisu oraz umacniania społecznej świadomości marki.
Auto na kredyt
Rynkową koniunkturę najbardziej nakręca sprzedaż kredytowa. Sprzedawcy dbają o to, by klient, który zechce kupić auto, nie musiał wędrować po bankach w poszukiwaniu pieniędzy. W salonie czeka na niego urzędnik bankowy, formalności zredukowane są do minimum i trwają krótko. Wielkie koncerny - Fiat, Opel, Ford, Mercedes - świadome, że klucz do rynkowego sukcesu to jednocześnie klucz do sejfu, stworzyły w Polsce własne banki zajmujące się wyłącznie finansowaniem sprzedaży aut.
Również pozostałe firmy samochodowe szukają bankowych partnerów, a skuteczność takich związków bywa zaskakująca. Przykładem może być koreańska para - Hyundai i LG Petro Bank - która wprowadziła samochodowy kredyt z... zerowym oprocentowaniem. Pomysł ma charakter tricku reklamowego (w rzeczywistości cena kredytu zbliżona jest do tej, jaką pobierają inne banki), ale jak działa!