Początkowo Ministerstwo Skarbu zamierzało nie tylko w pełnym wymiarze oddać lasy byłym właścicielom, ale także szerokim gestem rekompensować nimi zarówno inne dobra znacjonalizowane w PRL, jak i utracone mienie zabużańskie. Oznaczałoby to prywatyzację przynajmniej 60 proc. państwowych lasów w Polsce. Leśnicy i ludzie odpowiedzialni za ochronę środowiska natychmiast zaczęli ostro protestować. Zachowanie naturalnych, przyrodniczych funkcji lasu, warunkujących bezpieczeństwo i równowagę całego ekosystemu wymaga, ich zdaniem, wiedzy, dużych pieniędzy i środków technicznych, których prywatni właściciele nie mają. Ci ostatni oczekują przede wszystkim możliwie szybkich zysków. Lasy będą więc wycinane, a kosztowne zabiegi ochronno-hodowlane drastycznie ograniczone, prorokowali ekolodzy i leśnicy. Nie przekonał ich też "kompromisowy" projekt MSP, w którym przewidziano, iż byli właściciele otrzymają nie więcej niż po 5 ha lasu. Parcelacja na tak małe kawałki uniemożliwiłaby, ich zdaniem, prowadzenie skutecznej ochrony lasów, bo jest ona możliwa tylko na dużych obszarach.
Słabe gwarancje
W kolejnym projekcie przewidziano, obok zwrotu mienia w naturze, także bony reprywatyzacyjne, za które można otrzymać m.in. akcje prywatyzowanych firm. Ministerstwo Skarbu Państwa nie zrezygnowało też z oddawania lasów, tyle że nauczone przykrym doświadczeniem, postanowiło uczynić to w okrężny sposób. Artykuł 41 ministerialnego projektu głosił: "W celu zrekompensowania osób uprawnionych, które utraciły własność lasów, tworzy się spółkę akcyjną Skarbu Państwa". Skarb wnosiłby do niej jako aport Lasy Państwowe (art. 42), stanowiące ok. 80 proc. obszarów leśnych w Polsce. Akcje spółki byłyby następnie przekazywane byłym posiadaczom lasów.
W publicznych wypowiedziach wiceminister skarbu Krzysztof Łaszkiewicz deklarował, że spółka pozostanie pod kontrolą Skarbu Państwa, dawni właściciele otrzymają bowiem nie więcej niż 25 proc.