Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal... - śpiewały pensjonarki w przeboju przedwojennego kina "Zapomniana melodia". Przyjemności tej zakosztowali niedawno polscy kajakarze, którzy podczas mistrzostw świata w Mediolanie zdobyli jedenaście medali, w tym trzy złote (zmagania te zostały przysłonięte jednak przez lekkoatletyczne mistrzostwa świata w Sewilli). Złoto na mistrzostwach świata w Hiszpanii wywalczyli także kajakarze górscy. Jest to szczególnie ważne, gdyż poprzedni sezon nie był dla nich zbyt udany, a w przyszłym roku czekają ich zmagania na arenie olimpijskiej.
Prawie w tym samym czasie odbywały się w kanadyjskiej miejscowości St. Catherine wioślarskie mistrzostwa świata. Rok wcześniej w Kolonii polscy wioślarze osiągali sukcesy, łącznie ze złotym medalem dwójki Robert Sycz i Tomasz Kucharski, więc oczekiwania kibiców były spore. Skończyło się klęską, żadna z osad nie dotarła do półfinałów.
Dla tych, którzy niezbyt interesują się sportami wodnymi, porażka wioślarzy i jednoczesny sukces kajakarzy wydaje się czymś zgoła nielogicznym: przecież to tak podobne dyscypliny. Pojawiły się też rozmaite teorie (graniczące z proroctwami), że jeśli jednym wiedzie się bardzo dobrze, to drudzy powinni szykować się na sromotną klęskę. Coś w tym jest: poprzedni rok był bardziej udany dla wioślarzy niż kajakarzy, ale chyba więcej w tym przypadku niż zrządzenia losu.
Kolejna teoria - bardziej dotycząca kajaków - mówi, że udana olimpiada musi skończyć się klęską na mistrzostwach świata w pierwszym roku po igrzyskach. I na odwrót - medale na mistrzostwach świata poprzedzających olimpiadę źle wróżą występom podczas igrzysk. Według szefa wyszkolenia Polskiego Związku Kajakowego Witolda Pawelca teoria ta nie jest bezzasadna.
- Sukces na igrzyskach olimpijskich jest największym marzeniem chyba każdego sportowca.