Archiwum Polityki

Tenis ponad stan

745 tysięcy dolarów było do wygrania w organizowanych w tym roku w Polsce międzynarodowych turniejach tenisowych. Prawie cała ta kasa wyjechała za granicę. Oprócz pieniędzy w turniejach zdobywa się również punkty rankingowe. Tymi też Polki i Polacy się nie obłowili.

Każdy turniej ma sponsorów. A to nie jest działalność charytatywna. Towar (czytaj turniej) musi się dobrze w mediach sprzedać, żeby inwestycję można było uznać za udaną. Pieniądze przeznaczone na nagrody to skromnie licząc zaledwie połowa wydatków. Reszta to koszty organizacyjne, włącznie z bankietami. Można więc przyjąć, że tegoroczny rynek polskich turniejów tenisowych to co najmniej półtora miliona dolarów.

Pierwszym dużym jak na nasze warunki turniejem był Polish Open, zorganizowany z inicjatywy Wojciecha Fibaka w środku lata 1991 r. w Warszawie. Na rozpadających się trybunach kortów Legii zgromadziła się zaledwie garstka widzów; wobec nikłego zainteresowania mediów towar się źle sprzedał. Fibak obraził się na stolicę i przeniósł turniej do rodzinnego Poznania.

Wtedy, przed laty, kiedy otworzył się przed nami świat, mówiono, że organizacja międzynarodowych turniejów to lekarstwo na podniesienie marnego poziomu polskiego tenisa. Były to idee tyleż szlachetne co naiwne. Już wkrótce okazało się, że satelitarne kanały telewizyjne pokazują tenis na okrągło. Potem stwierdziliśmy, że przybywają do nas zawodnicy z trzeciego szeregu. I wreszcie, co najgorsze, okazało się, że w organizowanych w Polsce turniejach nie ma miejsca dla Polaków. Niskie notowania rankingowe nie uprawniają ich do startu, zmuszając do szukania szans w kwalifikacjach, a i tam mają wielkie kłopoty z przebrnięciem do turnieju głównego, co udaje się sporadycznie i kończy na ogół porażką w pierwszej rundzie.

- Z punktu widzenia szkoleniowego organizowanie w Polsce tych najwyżej płatnych turniejów nie ma żadnego sensu - twierdzi dr Adam Królak, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Polskich Trenerów Tenisa.

Polityka 40.1999 (2213) z dnia 02.10.1999; Społeczeństwo; s. 77
Reklama