Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Forsa Italia

Włosi, podobnie jak Polacy, są dumni ze swoich cwaniaków

Wszystkim zdegustowanym klasą polityczną, załamującym ręce nad mizerią premiera i własnego rządu życie europejskie zsyła ożywcze pocieszenie: mogło być znacznie gorzej. Słoneczna Italia ma szefa rządu, który zdołał wzbudzić najbardziej chyba nieprzyjazne komentarze najpoważniejszych dzienników Starego Kontynentu. „Le Monde”, „The Financial Times” wyrażają się o Silvio Berlusconim bardziej niż krytycznie, a tygodnik „The Economist” w głośnym artykule z 2001 r. wprost odmawiał mu prawa do sprawowania rządów. Nie ulega wątpliwości, że premier Berlusconi jest postacią niezwykłą. Łączenie wielkich pieniędzy i władzy politycznej nie było nigdy w Europie dobrze widziane. Tu jednak jest coś więcej. Najbogatszy premier w Europie łamie tradycyjnie przyjęty podział władzy. Łączy zwierzchnictwo nad władzą wykonawczą z dyrygowaniem „czwartą władzą”: jest właścicielem trzech prywatnych stacji telewizyjnych i kontroluje trzy stacje państwowe. Rozesłał miliony książek o swym życiu i przekonaniach.

Jak to w wielkim biznesie bywa, jego interesy są przedmiotem postępowania sądowego, tyle że tutaj stawiany jest zarzut korupcji i przekupstwa sędziów. Większości Włochów to nie przeszkadza, z pełną wiedzą wybrali go w 2001 r. W czerwcu 2003 r. parlament uchwalił nawet immunitet dla niego (i czterech innych osobistości w państwie, w istocie jednak immunitet skrojono dla Berlusconiego): jak długo pozostaje na urzędzie, nie wolno prowadzić przeciw niemu postępowania sądowego. To, co w Europie budzi zaniepokojenie jako tak zwany konflikt interesów, we Włoszech jest raczej przedmiotem uznania. „Włosi mają wielki pociąg i podziw dla nielegalności, która zwycięża. Jeśli ktoś nielegalnie zdobędzie pieniądze i uniknie procesu, Włosi go podziwiają, mówią: »Ale spryciarz!

Polityka 4.2004 (2436) z dnia 24.01.2004; Komentarze; s. 19
Reklama