Co drugi samochód, co trzecią lodówkę, telewizor i sprzęt grający, co czwarte mieszkanie i komplet mebli, co siódmy komputer kupowany jest na kredyt. Kredyty reklamowane są powszechnie i nachalnie, tak jak towary, które na kredyt można kupić. Powstała nawet instytucja domokrążców oferujących "kredyt z dostawą do domu". Wszystkie te starania napotykają gorący odzew rodaków (czasami zbyt spontaniczny i naiwny, przed czym przestrzega nasz praktyczny poradnik dla kredytobiorców). Polacy mają dosyć wyczekiwania na dobrobyt, który jak horyzont oddalał się z jednej pięciolatki na drugą, a teraz stał się namacalny, bliski i osiągalny. Wszystko może być twoje, tylko wejdź, podpisz, nie potrzeba nawet żyrantów!
Każdy kredyt trzeba jednak kiedyś spłacić.
Kredyt umarł! - wypisywali na swoich sklepach przedwojenni kupcy, odmawiając sprzedaży "na kreskę". Odrodził się na chwilę za czasów Gomułki, kiedy to powołano do życia Obsługę Ratalnej Sprzedaży: po przyprowadzeniu dwóch żyrantów, każdy z zaświadczeniem ze swojej pracy, można było po paru godzinach formalności dostać skierowanie do sklepu meblowego na wersalkę, jeśli akurat rzucili.
Za Gierka weszły w modę zakupy na antyraty: najpierw wpłacało się co miesiąc pieniądze, a kiedy uzbierało się całą sumę - losowało się, w jakiej kolejności można odebrać małego Fiata. Talony były też dwojakiego rodzaju: za gotówkę i na raty. Te drugie o wiele lepsze, zważywszy niskie oprocentowanie, a wysokie tempo ukrytej inflacji.
O ile przed wojną kredyt umarł, to w pierwszych latach obecnej dekady zdechł: nikt nie ryzykował zacisnąć sobie na szyi pętli 80-proc. inflacji, a i banki nie były skore pożyczać, lękając się powszechnego rozgrzeszenia dłużników. Dopiero w ostatnich paru latach się odrodził. Trzy lata temu nasze banki zaczęły udzielać kredytów na zakup samochodów.