Proces cywilny Aleksandra Kwaśniewskiego przeciwko "Życiu" zbliża się ku końcowi. Byłoby nieposzanowaniem sądu i jego dwuletniego wysiłku wypowiadanie teraz jakichkolwiek opinii na temat przyszłego wyroku. Jednakże proces ten z pewnością stawia w centrum uwagi publicznej problem podstawowego znaczenia. Jest nim ochrona czci, godności i honoru głowy państwa. Nie dziś tylko, także za rok, dziesięć, dwadzieścia lat.
Kodeks karny z 1932 r. strzegł prezydenta Rzeczypospolitej przed zniewagami i w tej intencji posuwał się tak daleko, że wypowiedzenie nieprzyzwoitego słowa w obecności głowy państwa uważane już było za zniewagę. Dla prezydenta też zrobiono wiele mówiący wyjątek. Gdy trzeba było przesłuchać go, sąd prosił o wyznaczenie czasu i miejsca odebrania zeznań. Nie była to tylko czcza kurtuazja, ale wynik przeświadczenia, że najwyższemu reprezentantowi narodu służą szczególne prawa, nawet przed niezawisłym sądem, i że procedura sądowa ustąpić tu musi przed majestatem Rzeczypospolitej.
Czy na rozwiązania prawne Polski lat trzydziestych miała wpływ dawna tradycja? Poza nielicznymi szaleńcami (na przykład nieudany zamach Piekarskiego na Zygmunta III Wazę) przez całe stulecia nikt nie ważył się podnieść ręki na osobę królewską. Od 1573 r. królowie byli wybierani (od XVI stulecia także istniało rozróżnienie majątku państwo-wego i prywatnego, tzn. osobistego majątku króla), ale nadal obrady sejmowe poprzedzało całowanie ręki królewskiej przez posłów, a konstytucja z 3 maja 1791 r. z całą mocą stanowiła: "Osoba króla jest święta i bezpieczna od wszystkiego".
Sejm uchwalając w czerwcu 1997 r. nowy kodeks karny ze specjalnym przepisem (i to zamieszczonym w rozdziale przestępstw przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej), chroniącym nie tylko życie prezydenta, ale i jego osobę i cześć, pragnął usilnie dać wyraz dążeniu do kontynuowania tej długotrwałej, chlubnej tradycji, przerwanej brutalnie raz tylko przez zabójstwo pierwszego prezydenta Gabriela Narutowicza.
Słusznie, z powołaniem na liczne przykłady zagraniczne i wyroki Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, dowodzi się często, że w państwie demokratycznym polityk z pokorą i zrozumieniem znieść musi od krytyków wiele więcej niż zwykły obywatel.