Ubiegłotygodniowy atak zimy sparaliżował cały kraj. Zamarła komunikacja w miastach, na drogach samochody utknęły w wielokilometrowych korkach. Wsie odcięte od świata, zerwane linie energetyczne, wielogodzinne spóźnienia pociągów - czy zwykła zimowa aura musi się tak szybko zamieniać w klęskę żywiołową?
Śnieg w listopadzie nie jest w naszej strefie klimatycznej niczym wyjątkowym. Zaczął sypać w połowie miesiąca i z każdym dniem było go coraz więcej. Nad kontynentem przetaczały się arktyczne fronty i biało zrobiło się nawet w Hiszpanii. W Polsce zaś synoptycy zapowiadali silne opady. Mieli rację - na początku ubiegłego tygodnia zima zaatakowała na całego. Samochody na miejskich ulicach zaczęły grzęznąć w grubej warstwie śnieżnej mazi, pokonanie kilkukilometrowej trasy zabierało kilka godzin. W wielu regionach kraju drogi stały się nieprzejezdne. W rejonie Olkusza i koło Opatowa śnieg uwięził kierowców w półtorametrowych zaspach. Straż pożarna musiała dostarczać im koce i gorące napoje.
W najgorszej sytuacji byli kierowcy wielkich samochodów ciężarowych. Auta nieprzygotowane do warunków zimowych zsuwały się z drogi, wpadały w poślizg, nie były w stanie pokonywać nawet niewielkich wzniesień. Wiele tras zostało zatarasowanych przez TIR-y. Aby ratować sytuację, policja zatrzymywała ciężarówki i nie pozwalała im wjeżdżać na niektóre szlaki. W ten sposób krakowscy policjanci próbowali ratować ruch na zakopiance. Zablokowanie dróg ograniczyło możliwość działania drogowcom. Do wielu rejonów pługi nie mogły dotrzeć, w miastach tkwiły wraz z innymi autami w korkach.
Szczęśliwie był to kulminacyjny moment listopadowej zimy - śnieg wkrótce przestał padać, ocieplenie skutecznie oczyściło drogi i chodniki. Natychmiast pojawiły się tradycyjne zarzuty do drogowców o to, że zaspali, oraz pytania, dlaczego zima tak łatwo zamienia się u nas w stan klęski żywiołowej. Odpowiedź jest prosta: zima jest dla nas za droga i na walkę z nią nas nie stać.