Archiwum Polityki

Z pola na księżyc

Dzisiaj łatwiej wyprodukować, ale trudniej sprzedać - narzekają polscy rolnicy wobec coraz ostrzejszej konkurencji ze strony rolników unijnych. I zdają sobie sprawę ze swojej bezsiły: łatwiej zablokować szosę pod Bartoszycami, trudniej pod Brukselą. Rolnicy są jedyną grupą społeczną, która w większości opowiada się przeciw integracji europejskiej. Klasa najmniej socjalistyczna w PRL ma teraz najbardziej socjalistyczne ciągoty.

Nadszedł długo odwlekany moment, kiedy do stołu negocjacyjnego w Brukseli siadamy nad sprawami rolnictwa, najkosztowniejszego (obok ochrony środowiska) i najbardziej skomplikowanego społecznie z 31 obszarów tematycznych. Obiecywaliśmy przedstawić nasze stanowisko do końca listopada, z drobnym poślizgiem to by było w grudniu, ale wcześniej nastąpiło coś nieoczekiwanego: brukselscy korespondenci "Gazety Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" wyłożyli na stół nasze karty negocjacyjne! Poznali je nie włamując się do sejfu ambasady, tylko rozmawiając z przedstawicielem naszego rządu.

Wszystko za wszystko

Jeden z korespondentów nazwał stanowisko naszego rządu blefem. Blef miał polegać na tym, że obiecujemy przyjąć wszystkie obowiązki, ale też domagamy się wszystkich korzyści, jakie zapewnia wspólna polityka rolna UE. W ciągu trzech lat mielibyśmy zbliżyć polską wieś do zachodnioeuropejskiej we wszelkich wymiernych dziedzinach: czystości obór, standardów rachunkowości, ochrony środowiska, koncentracji ziemi. W zamian nasi rolnicy dostawaliby z Brukseli dopłatę do każdej sprzedanej tony zboża, litra mleka, kilograma żywca - tak samo jak tamci.

Nasi eksperci obliczyli, że koszty takiego raptownego awansu techniczno-cywilizacyjnego, swoistego wielkiego skoku, wyniosłyby 26 mld zł (o wiele więcej niż koszty restrukturyzacji górnictwa). Po raz pierwszy wymienił tę sumę minister rolnictwa Artur Balazs 6 listopada br., ale ponieważ było to na zebraniu partyjnym w Szczecinie, nikt nie zwrócił szczególnej uwagi. Dopiero dwa tygodnie później w Brukseli wywołała echo proporcjonalne do wysokości.

- Jestem... zdumiony. Nie, to może za słabe słowo - mówi wiceminister finansów Rafał Zagórny. - Przeczytałem w gazecie o pomysłach, które nie wyszły ze stadium luźnych rozmów.

Polityka 50.1999 (2223) z dnia 11.12.1999; Gospodarka; s. 58
Reklama