Michał Zaczek z Garwolina (26 lat) wraz z żoną Eweliną w marcu wzięli kredyt hipoteczny na 70-metrowe mieszkanie. – Wszystkie formalności – cieszą się – załatwiliśmy niemal od ręki. Nic dziwnego. Michał Zaczek to dla każdego banku idealny klient. Właśnie założył rodzinę, jest wykształcony i zaradny. Prowadzi firmę handlowo-usługową i myśli o jej powiększeniu. Takich zresztą jest coraz więcej.
Ruch zaczął się jesienią zeszłego roku. W październiku 2003 r. łączne zadłużenie Polaków w bankach po raz pierwszy w historii przekroczyło 100 mld zł (dane NBP). Od tamtej pory szefowie instytucji finansowych nieustannie dziwią się statystykom – z miesiąca na miesiąc coraz więcej osób chce pożyczać pieniądze. PKO BP, największy polski bank detaliczny, w pierwszym kwartale br. sprzedał o 20 proc. więcej kredytów konsumpcyjnych.
W innym dużym polskim banku jeszcze w styczniu zawierano średnio 24 umowy kredytu hipotecznego dziennie. W marcu podpisywano już 60 umów. – Akcja kredytowa idzie jak burza – podsumowuje prezes instytutu badawczego Pentor Eugeniusz Śmiłowski. Popyt jest tak duży, że bankowcy nie wykluczają wzrostu oprocentowania. Czy czeka nas powtórka kredytowego boomu z połowy lat 90.?
Eksperci uważają, że pożyczkowe żniwa to efekt z jednej strony – strachu, z drugiej – rosnącego w społeczeństwie optymizmu. Strachu – bo koniunkturę nakręciły przede wszystkim kredyty hipoteczne. – Wielu ludzi przyspieszyło decyzję o kupnie mieszkania przed wejściem Polski do Unii. Spodziewali się wzrostu cen i podatku VAT – mówi Anna Wydrzyńska z banku BPH. A potrzeby mieszkaniowe Polaków są wciąż ogromne. – Szacujemy, że brakuje około 2 mln mieszkań – mówi Paolo Iannone z zarządu Pekao SA.