Właśnie dogasa moda na Virginię Woolf, wylansowana przez film „Godziny”. Wejściu tego filmu na nasze ekrany zawdzięczamy wiele: przede wszystkim wydanie w Polsce prawie całej, awangardowej i trudnej, prozy Woolf. Tak jakby literatura bez specyficznych „podpórek” stała się mało nośna i niezbyt interesująca, a dopiero biograficzne uzupełnienia pozwalały ją należycie odczytać.
Prawa rynku i amerykańskiej kultury masowej działają także u nas.
Trudno z nimi dyskutować, można co najwyżej zauważyć, że takie biograficzne podejście, zwłaszcza w polskiej tradycji, uważane jest za coś gorszego. Książki o wybitnych postaciach życia kulturalnego rzadko potrafią odnaleźć równowagę pomiędzy naukową fachowością a emocjonalnym utożsamieniem lub poszukiwaniem sensacji. Próba nakręcenia przez Barbarę Sas filmu o Halinie Poświatowskiej zakończyła się, na skutek protestu rodziny, wycofaniem nazwiska i zatarciem związku między filmową fabułą a historią chorej na serce, przedwcześnie zmarłej poetki. W Stanach zapewne rodzina powitałaby scenariusz jako okazję napędzającą kolejne wydania dzieł i niezbędny element podsycania popularności. Jesteśmy zatem podglądaczami cudzych sekretów, nie nauczyliśmy się jednak sztuki ich rozumienia.
Szykuje się właśnie następny festiwal, tym razem poświęcony Sylvii Plath. Filmowi, w którym główną rolę kreuje Gwyneth Paltrow, towarzyszy kilka wydarzeń księgarskich, jak wydanie biograficznej książki o małżeństwie Plath z Tedem Hughesem, dwujęzyczna edycja jej wierszy, a przede wszystkim ukazanie się ogromnego tomu „Dzienników”. Dzienniki wypełniają właściwie ostatnią poważną lukę w polskich tłumaczeniach dzieł Plath. Od kilku lat mamy zbiory opowiadań, a niektóre wiersze tłumaczono wielokrotnie. Dostępny jest napisany w ostatnim okresie przed śmiercią tom „Ariel”, dzięki któremu uznano Plath za poetkę wybitną, oraz jej jedyna powieść „Szklany klosz”, obraz dojrzewania dziewczyny w Ameryce lat 50.