Janusz Wróblewski: – „Ladykillers, czyli zabójczy kwintet” jest remakiem „Jak zabić starszą panią” Alexandra Mackendricka – surrealistycznej komedii kryminalnej z 1955 r. Dlaczego tak wybitni twórcy jak pan i pański brat Ethan, uprawiający od lat kino autorskie, wzięli się za przerabianie cudzych pomysłów?
Joel Coen: – Niektórzy uważają, że wszystkie nasze filmy to przeróbki, ale to przesada. Czasami żartujemy z pewnych gatunków, które nam się podobają, śmiejemy się ze scen i sytuacji, które kiedyś obejrzeliśmy w kinie. Zabawa formą ma jednak swoje granice. Jeśli nie stoi za nią skromna choćby filozofia, gra szybko zamienia się w pusty gest i budzi irytację. A remake’u, rzeczywiście, nigdy jeszcze nie kręciliśmy. Scenariusz „Ladykillers” napisaliśmy dla Barry’ego Sonnenfelda, operatora trzech pierwszych naszych filmów. Znamy się i przyjaźnimy od dawna, razem studiowaliśmy w Nowym Jorku. Kiedy Sonnenfeld wycofał się z reżyserowania, zachowując prawo do bycia producentem, zaproponował, żebyśmy go zastąpili. Scenariusz wydawał się zabawny, nie było powodu odmawiać.
To hołd złożony klasyce kina?
Nie, o respekcie i wierności w stosunku do oryginału trudno w tym przypadku mówić. Choć film Mackendricka bardzo lubię, został przez nas potraktowany dość brutalnie, na co zresztą dostaliśmy pozwolenie od jego spadkobierców. Duchowi „Jak zabić starszą panią” odpowiada w „Ladykillers” teatralna sceneria i ogólny zarys wątków. Reszta, łącznie z charakterami postaci i finałem, została zmieniona. Przenieśliśmy akcję z szacownej londyńskiej dzielnicy przy King’s Cross do maleńkiej mieściny Missisipi w Stanach Zjednoczonych. Nobliwa pani Wilberforce, do której wprowadza się szajka złodziei, nie jest wcieleniem wiktoriańskich cnót, tylko sędziwą, czarnoskórą wdową szczerze oddaną wspólnocie Kościoła baptystów.