Archiwum Polityki

Złodziej głosów

To nieuchwytne coś, nazywane duszą, lokalizowane bywa w ludzkim głosie”. W każdym razie przekonany o tym jest bohater „Latających psów”, nazistowski akustyk Hermann Karnau. Dlatego staje się „złodziejem głosów” i nagrywa je dla tworzonego przez siebie archiwum dźwięków. Dziwaczna, ale z pozoru niewinna działalność Karnaua doprowadzi go do uczestnictwa w pseudonaukowych eksperymentach dokonywanych na ludziach. Historia jednego ze „zwyczajnych Niemców” splata się z relacją najstarszej córki Goebbelsa Helgi, opisującej życie rodzinne ministra informacji i propagandy upadającego imperium.

„Latające psy” Marcela Beyera

– niemieckiego pisarza średniego pokolenia obecnego na rynku wydawniczym od ponad dziesięciu lat – nazwano „powieścią akustyczną”, chcąc być może delikatnie zasugerować, że stanowi konkurencję dla „powieści zapachowej” Patricka Suskinda „Pachnidło”. Niestety, nie stanowi. Książka Beyera to proza gęsta, poetycka, ale przeważnie ciężka. Spowolnienie akcji, skupienie uwagi na detalu chwilami zachwyca, ale częściej nuży. Oto próbka: „Jaki zapach, jeszcze przed umyciem zębów, wypełniał moje usta? Jaki płyn likwidował każdego ranka suchość podniebienia, która pojawiała się w nocy? Obmacuję językiem usta. Musiał to być, tyle pamiętam, jakiś napój na wodzie, nie na mleku. Herbata rumiankowa? Nie, rumianku dzieci nie lubią, muszą go pić chorzy”. Jako ćwiczenie dla wyobraźni – znakomite, ale w nadmiarze męczące, tym bardziej że wysiłek czytelnika nie zostaje wynagrodzony ani zaskakującą fabułą, ani odkrywczymi refleksjami powieściowymi.

Metafora latających psów, która ma opisywać mroczny aspekt natury ludzkiej, uwidaczniający się szczególnie w czasach totalitaryzmu, nie dodaje niczego do tego, co już wiemy o tamtym świecie.

Polityka 8.2004 (2440) z dnia 21.02.2004; Kultura; s. 57
Reklama