Archiwum Polityki

Sędziowie do sądów

Naród ubolewa nad upadkiem sądownictwa. Politycy i ich doradcy radzą nad jego przyczynami, tymczasem odkrycie przyczyny kryzysu jest proste. Wystarczy czytać i słuchać sądowych sprawozdawców. W telewizji powiedzieli: „Sędzina stwierdziła w orzeczeniu, że oskarżeni nie wprowadzali w błąd organów podatkowych”. W gazecie napisali: „Na początku rozprawy sędzina podjęła decyzję o usunięciu z sali publiczności”. W radiu donieśli: „Sędzina zapowiedziała późniejsze wydanie wyroku”. Można też przeczytać o nieukrywanych pretensjach do sędziny, że podtrzymała decyzję o umorzeniu postępowania, nie wspominając, iż innej z sędzin ma się za złe, że wypuściła na wolność gangstera przyłapanego podczas pobierania haraczu. Te doniesienia wystarczy skojarzyć z telewizyjnymi wiadomościami o sędziach masowo polujących w podejrzanym towarzystwie, wieściami o innych sędziach bankietujących w towarzystwie jeszcze marniejszym, z prasowymi doniesieniami o tym, że z bankietu na polowanie jeżdżą w stanie wskazującym na korzystanie z immunitetu.

Teraz już wszystko jasne, zważywszy że po polsku sędzia to sędzia, a sędzina to żona sędziego. Sędziowie zajęci czynnościami reprezentacyjnymi zmuszają żony, by zastępowały ich w sądach. One tam orzekają, decydują, twierdzą, wypuszczają i zamykają. I gdyby nie to, że boję się feministek jak kiedyś sufrażystek, rzuciłbym hasło: sędziowie do sądów, a sędziny do... ale strach powstrzymuje. A nuż któraś z nich jest sędzią.

M. Przyb.

Polityka 8.2004 (2440) z dnia 21.02.2004; Fusy plusy i minusy; s. 102
Reklama