Kamieniem obrazy dla francuskiego profesora była oczywista, zdawałoby się, uwaga, że Europie Środkowo-Wschodniej trudno tak na wiarę zaakceptować francuskie przywództwo w Europie. W końcu Francja do dziś nie rozliczyła się z tego, że w latach 1938–1940 haniebnie zawiodła jako europejskie mocarstwo porządkujące. A po wojnie łatwo uwierzyła, jakoby była mocarstwem zwycięskim, mającym moralne, polityczne i gospodarcze prawo do uprzywilejowanej pozycji wobec byłych aliantów i europejskich partnerów.
Wielką zasługą generała de Gaulle’a było zdobycie dla Francji strefy okupacyjnej w Niemczech i stałego miejsca z prawem weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Ale chyba jeszcze większą było niemal całkowite wyparcie z francuskiej samoświadomości kapitulacji Francji przed Hitlerem i pozostawienie aliantów samym sobie. Dzięki generałowi również w świadomości Europy Zachodniej Wolni Francuzi na emigracji i Résistance (ruch oporu) w kraju szybko przesłoniły pięć lat rządu w Vichy i kolaboracji w strefie okupowanej.
Jednak sam de Gaulle nie dałby rady – przynajmniej formalnie – przywrócić Francji pozycji mocarstwa. Tym bardziej że miał potężnego przeciwnika w osobie prezydenta USA. Rzeczowy Franklin D. Roosevelt nie znosił patetycznego Francuza. Uznawał w czasie wojny rząd w Vichy za legalne władze francuskie, a londyński Komitet de Gaulle’a jedynie za symbol oporu. Zarazem tak bardzo lekceważył Francję, że planował utworzenie alianckiego rządu wojskowego i wprowadzenie alianckiej waluty po wyzwoleniu Francji.
Również jego następca Harry Truman uważał, że partnerem, a potem konkurentem USA w Europie będzie ZSRR, a nie zdyskredytowana Francja. Na podniesieniu znaczenia Francji zależało natomiast Churchillowi i Stalinowi. Każdemu z innych powodów: Anglik chciał mieć dodatkowego partnera do rozgrywki z ZSRR; Stalin liczył na powtórkę trójprzymierza rosyjsko-brytyjsko-francuskiego, które scementowane okupacją Niemiec wprowadzałoby Związek Radziecki na stałe do środka Europy.