Adam Szostkiewicz: – Jak pan jako Ukrainiec, historyk i publicysta patrzy na znaczenie ugody perejasławskiej: czy to był przełom w dziejach waszego narodu?
Bohdan Osadczuk: – Dla Chmielnickiego to nie miał być przełom, tylko presja wywierana na Polskę przy pomocy Moskwy. Po wojnie smoleńskiej Moskwa była żądna rewanżu i widziała w sporze polsko-kozackim szansę pozyskania Chmielnickiego. Prowadził on bardzo skomplikowaną grę polityczną w obronie tożsamości i interesów państwa kozackiego. Nie udało mu się wcześniej stworzyć sojuszu z Turkami. Wtedy nie pozostało mu nic innego, jak wykorzystać czynnik moskiewski. Ale nie chodziło mu o sojusz z Moskwą, bo wówczas oprawa nadana porozumieniu wyglądałaby inaczej. Car chciał, żeby ceremonia podpisania ugody odbyła się w Kijowie. Chmielnicki to odrzucił i zaproponował prowincjonalną dziurę – miasto garnizonowe, siedzibę pułku. Umowa była przy tym nie najgorsza: zachowywała wszystkie kozackie przywileje prócz polityki zagranicznej.
Ale w wyniku ugody doszło do wojny polsko-kozackiej i podziału państwa Chmielnickiego między Rzeczpospolitą i Moskwę. Plan Chmielnickiego skończył się fiaskiem.
Tak i nie. Pod kuratelą moskiewską wewnętrzny ustrój Kozaczyzny został jednak zachowany, czyli sytuacja była korzystniejsza niż pod władaniem Polski. Dopiero caryca Katarzyna z niemiecką pedanterią unicestwiła wszelkie przejawy kozackiej samodzielności.
Znam współczesne ukraińskie głosy przestrzegające, że rocznica ugody może być wykorzystana propagandowo przez ekipę Kuczmy do przygotowywania „anschlussu” Ukrainy przez Rosję.
Nie widzę groźby przekształcenia Ukrainy w prowincję jakiegoś odnowionego imperium rosyjskiego. Nawet współczesna administracja ukraińska, ta wyrosła jeszcze w czasach sowieckich, rozsmakowała się w samodzielności.