Według zamierzeń rządu, w drugiej połowie br. ma powstać koncern naftowy z połączenia państwowej Petrochemii Płock (w 1997 r. zajmowała pierwsze miejsce na liście 500 największych przedsiębiorstw "Polityki") i państwowego dystrybutora paliw - CPN (nr 5 na liście 500). Gdy dodać do nich jeszcze dwie rafinerie z południa Polski (w Trzebini i Jedliczach, które w ubiegłym roku kupił Płock) i dołożyć Rafinerię Gdańsk, która być może również zostanie przyłączona do konglomeratu, to przyszły koncern naftowy osiągałby rocznie ok. 7 mld dolarów ze sprzedaży i dysponował zyskiem około ćwierć mld dolarów. Będzie to największy holding przemysłowy, jaki kiedykolwiek istniał w Polsce.
W potocznym rozumieniu członków, tak poprzedniej koalicji SLD-PSL, jak i obecnej AWS-UW - kontrolowanie dużej państwowej firmy daje nie tylko prestiż, ale również stwarza możliwość oferowania dobrze płatnych stanowisk we władzach spółek. Rola takich firm rośnie, gdy zbliżają się wybory parlamentarne czy prezydenckie. Sponsorowanie rozmaitych przedsięwzięć, fundacji, zawieranie korzystnych kontraktów z firmami "zaprzyjaźnionymi" z określonymi politykami - może stanowić finansowe wsparcie kampanii wyborczych. W tej sytuacji zrozumiała jest potrzeba polityków, by we władzach wielkich firm państwowych znajdowali się "nasi ludzie". Sektor naftowy w Polsce ma jeszcze tę charakterystyczną cechę, że praktycznie funkcjonuje na zasadzie monopolu państwowego, chronionego przez barierę celną jeszcze przez dwa lata, co pozwala kontrolować rynek wewnętrzny. Rola "naszych ludzi", ich opinie i nastawienie będą także odgrywały kluczową rolę, gdyby w przyszłości miało dojść do decyzji dotyczących prywatyzacji poszczególnych zakładów.
W celu kontrolowania przemysłu naftowego poprzednia koalicja SLD-PSL powołała do życia spółkę Nafta Polska SA, która w istocie pełniła rolę politycznej czapki.