Wnioski z owego dwoistego podziału zabaw tanecznych wyciągnęli organizatorzy sylwestra w warszawskiej Adrii. W sali dolnej urządzono bal z orkiestrą odgrywającą muzyczne standardy, w sali górnej zaś - zwyczajną dyskotekę. W piwnicy lepiej zaopatrzonej kulinarnie bawili się goście starsi, bardziej dostojni, na górze młodsi i wyluzowani. Na dole w antraktach występował iluzjonista, który zupełnie nie pasowałby do atmosfery panującej na górze. Na dole tańczono zawsze w parach, na górze oddawano się tanecznej ekstazie również indywidualnie.
Władysław Kopaliński w swoim "Słowniku symboli" definiuje taniec tak oto: "przebieranie nogami i tupanie, ruchy tułowia i gesty rąk przy rytmicznym hałasie wszczynanym uderzeniami kamieni, kości, klaskaniem, okrzykami, wreszcie śpiewem i muzyką instrumentów (...) wprowadzającymi uczestników w przyjemne podniecenie, w radosny nastrój, w stan zachwycenia, uniesienia, w szał wreszcie (...)"
Miłosne podboje, sportowa ekspresja
Między przyjemnym podnieceniem a szałem rozciąga się przestrzeń ogromna, tak jak między tańcem towarzyskim na dancingu a baletowymi ewolucjami Isadory Duncan. Ale nawet okazjonalne, nieprofesjonalne "przebieranie nogami i tupanie" przy muzyce miewa różny charakter i funkcje. Dla jednych zabawa karnawałowa bywa okazją do miłosnych podbojów, dla innych formą sportowej nieledwie ekspresji. Jedni mogą tańczyć dopiero po paru głębszych, bo na trzeźwo wstydziliby się swojej niezgrabności. Inni, tacy zwłaszcza, którzy mają za sobą kursy tańca, traktują zabawę w kategoriach popisu - chcą, by inni widzieli, jak dobrze tańczą rumbę, sambę czy tango. Jedni ekscytują się erotycznym kontekstem pląsów, inni znów w rytmicznym ruchu odkrywają ekstazę porównywalną ze stanem, w jakim znajdowaliby się uczestnicy plemiennych rytuałów.