Ta patologia będzie się utrzymywać tak długo, jak długo będą istnieć wielkie spółki państwowe. Wiele jednak wskazuje, że stan będzie trwał długo, ponieważ kontrola nad tymi spółkami jest ważna dla polityków. Po pierwsze dlatego, że daje do ich dyspozycji kilka tysięcy stanowisk, na których po zwycięskich wyborach mogą obsadzać aktywistów partyjnych na koszt podatników i z pominięciem budżetu. Po drugie - państwowe spółki są gigantyczną przepompownią publicznych pieniędzy, które płyną poza kontrolą parlamentu i budżetu.
Roczne przychody 100 największych państwowych firm wynoszą 52 mld dol., a zyski netto przekraczają 1,5 mld dol. To pokazuje siłę finansową, którą sterować mogą urzędnicy i politycy poprzez zaufanych w radach i zarządach.
W radach nadzorczych około tysiąca spółek z udziałem Skarbu Państwa zasiada 4-5 tys. członków - o tylu nominacjach decydują ministerialni urzędnicy. Po wygranych wyborach jesienią 1997 r. koalicja AWS-UW wymieniła 70-80 proc. składu dotychczasowych rad. Podobna operacja dokonała się pięć lat wcześniej, tyle że SLD-PSL czyniły to wolniej.
Rada nadzorcza to - w myśl kodeksu handlowego - organ spółki reprezentujący właścicieli, a powołany do nadzoru nad działaniami zarządu i podejmowania kluczowych decyzji. To zwykle rada nadzorcza odpowiada za powołanie i odwołanie zarządu.
Obsadzenie rad nadzorczych "swoimi" ludźmi pozwala politykom bez problemu przeprowadzić w następnej kolejności podmianę zarządu spółki. W ten sposób firma państwowa dostaje się ostatecznie pod kontrolę polityków i urzędników administracji państwowej.
Rady nadzorcze to symboliczne przejęcie władzy, z którego wynikają korzyści praktyczne: zaufanym można dać coś za nic - większość członków rad nie wykonuje praktycznie żadnej pracy.