Szkody po demonstracji wyceniono na mniej niż równowartość miliona zł. Zapłaci firma, w której ubezpieczyli się organizatorzy z potężnego lobby rolniczego w Brukseli, bliźniaczych komitetów unijnych organizacji producentów i spółdzielni rolniczych - COPA i COGECA. Bez ubezpieczenia na 50 mln zł władze odmawiały zgody na demonstrację. Na tyle wyceniono bowiem szkody spowodowane przez rolników z całej ówczesnej EWG w czasie ich poprzedniej wielkiej demonstracji w Brukseli w 1971 r. Ulice wyglądały wtedy jak krajobraz po prawdziwej bitwie. Tym razem - raczej jak po karnawale. Wtedy demonstranci dzierżyli w dłoniach widły, teraz - przede wszystkim transparenty i telefony komórkowe.
Wszelkie przedmioty mogące służyć jako broń czy narzędzie zniszczeń odbierano im w czasie przeszukań autokarów zatrzymywanych przez żandarmerię po drodze do Brukseli. Szczególnie skrupulatnym rewizjom poddano autokary wiozące Francuzów, opóźniając przyjazd do Brukseli prawie połowy z nich. Francuzi stanowili połowę demonstrantów, jedną czwartą Niemcy, sporo było Belgów i Włochów. Nie zabrakło delegacji z żadnego z państw Unii. Po drodze pozatrzymywano też traktory, które jechały do stolicy Europy aż z Włoch. W Belgii traktorem wolno przemieszczać się tylko bocznymi drogami w niewielkiej odległości od własnego gospodarstwa.
Nie doszło nawet do bezpośredniego starcia między demonstrantami a stróżami porządku. Prawie pięć tysięcy żandarmów i policjantów, wyposażonych w hełmy, tarcze, pałki i armatki wodne, stanęło murem za zasiekami z drutu kolczastego ustawionymi w poprzek wszystkich ulic dochodzących do siedzib instytucji unijnych w Brukseli. Rolnicy chcieli iść pod gmach Rady, w którym zebrali się tego dnia ministrowie rolnictwa Piętnastki, aby dyskutować o reformie wspólnej polityki rolnej, której zasadniczym elementem będą - tylko częściowo rekompensowane - cięcia cen.