Archiwum Polityki

Już nic nie muszę

Rozmowa z Tomaszem Stańką, trębaczem jazzowym

Dorota Szwarcman: – Właśnie ukazała się twoja nowa płyta, w marcu nagrywasz kolejną w Oslo, wytwórnia ECM wydała ci antologię jako jednemu z dwudziestu swych najważniejszych muzyków, jedziesz na długie trasy promocyjne do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Twoja wspaniała passa trwa.

Tomasz Stańko: – A wiesz dlaczego? Bo jestem stary i na niczym mi już tak strasznie nie zależy. Wiem, że nic nie muszę. Ale teraz widzę, że już jest za dobrze, za gładko; trzeba by wprowadzić trochę chaosu. Bo kiedy człowiek jest zbyt uporządkowany, traci wenę.

Powiedziałeś niedawno, że dążysz do prostoty. To też jest porządkowanie.

Tak, ale instynktownie czuję, że potrzebne mi jest zaburzanie co pewien czas tego porządku. Potrzebne mi jest szaleństwo, młodość, świeżość, potrzebne mi są sytuacje nieoczekiwane, które pomogą mi odkryć się na nowo i ruszyć inną ścieżką, którą będę eksploatował od początku.

Nie chcesz stabilizacji.

Broń Boże! Ale ponieważ poniekąd tę stabilizację mam, także ekonomiczną, muszę innymi zabiegami jakoś rozwalać ten układ. Żeby mi tylko nie było łatwo. Trasy, koncerty, ludzie biją brawo – nie, burzę to, znowu zaczynam od nowa. Miles Davis też celowo wprowadzał chaos: nie robił prób, brał do współpracy młodych muzyków, bo młodzi mają instynkt burzenia, obalania autorytetów. Kiedy basista Miroslav Vitous i perkusista Jack de Johnette byli bardzo młodzi, grali ze Stanem Getzem. I grali mu tak trudno, że on się cały czas wywracał. A Miles walczył. Wziął najtrudniejszych młodych, którzy się na początku z niego śmiali. Ale szybko przestali się śmiać.

Ty też grasz z młodymi – z Simple Acoustic Trio. Oni się z ciebie nie śmiali?

Oczywiście że nie. Ale to też przykład, w jaki sposób staram się sobie utrudniać to, co robię.

Polityka 11.2004 (2443) z dnia 13.03.2004; Kultura; s. 69
Reklama