Na rynku, pod oknem burmistrza miasta Lewocza we wschodniej Słowacji, romskie kobiety odgarniają śnieg z chodników. Dorabiają do obciętych o połowę zasiłków socjalnych. Ciężko im to idzie, czerwienieją na twarzach, stoją wsparte o szpadle. Znoszą spojrzenia białych, patrolu policji i swoich mężów, którzy są ponad pracę. Póki pada śnieg, można go odgarniać. Co przyniesie wiosna, nie wie nawet rząd w Bratysławie.
Kiedy w lutym Cyganie z Lewoczy dostali pierwsze obcięte zasiłki, trzeba było wezwać policję i straż miejską. Kobiety wychodziły z supermarketu Billa grube jak beczki, miały pod kurtkami ukradzioną kiełbasę, mleko i chleby. Grzecznie wszystko oddały lamentując, że ich dzieci głodują, że przy nowych zasiłkach opłaca się ich mieć jedynie pięcioro. Od szóstego dziecka wzwyż państwo już nie płaci.
– 98 proc. naszych Romów nie ma pracy – mówi Peter Hromiak, szef lewoczańskiej straży miejskiej. – A dzieci mają i po dwanaścioro.
Z powodu obcięcia rent socjalnych (przeciętnie o połowę, ale to zależy od liczby dzieci) w paru miastach wschodniej Słowacji Romowie rabowali i podpalali sklepy spożywcze. W Trebiszowie policja walczyła z nimi na ulicach, zapędzała z powrotem do biedaosiedli na obrzeżach miasta. Pilnowała, żeby stamtąd nie wychodzili. Rząd wysłał wzmocnione patrole policji i wojska na wschód kraju.
Centroprawicowy gabinet Mikulasza Dziurindy reklamuje obniżenie zasiłków jako element programu aktywizacji bezrobotnych. Wypłaty zmniejszono wszystkim bezrobotnym na Słowacji, nie tylko Romom. Mogą dorobić pracując 10 godzin w tygodniu na rzecz miasta, kościoła albo organizacji pozarządowej. Przed drzwiami urzędu pracy w Lewoczy ustawiła się kolejka.