Jan Trzaska wstąpił do „S” w 1980 r. Nigdy nie odmawiał uczestnictwa w akcjach, manifestacjach. Nawet głodował w obronie stoczni. Mimo to zdecydował się z „S” wypisać. – Ja już kiedyś – tłumaczy przyczyny rozstania – śpiewałem: „Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał, wrogów poszukam sobie sam”. A teraz znów stawia się mnie przed wyborami, których nie chcę dokonywać. Jeżeli jest dyrektor, który ma u mnie autorytet, to nie będę go zwalczał, bo tak mi każe Komisja Międzyzakładowa „S”. Chciałby też móc rozmawiać z kolegami z siostrzanej komisji w Stoczni Gdynia, bo mają takie same problemy. – Ale dla naszej „S” Gdynia jest trędowata.
Nowy związek, do którego przechodzi Trzaska, buduje Marek Bronk. On też należał do „S” od 1980 r. Nie musiał podejmować decyzji o odejściu, bo został wykluczony. Był szefem „S” na jednym z ważniejszych wydziałów. Jego dwaj zastępcy zasiadali w prezydium komisji zakładowej. Wylecieli za kontakty z kolegami z komisji Stoczni Gdynia.
NSZZ Okrętowiec zrodził się jako efekt konfliktów wznieconych przez szefostwo Solidarności Stoczni Gdańskiej, gdy ich zakład, odkupiony od syndyka, stał się częścią Grupy Stoczni Gdynia. – Myśmy prezesa Szlantę przestrzegali przed tym kupnem – wspomina Dariusz Adamski, szef Solidarności w Gdyni. – A on nas przekonywał: po co budować kadłubownię w Gdyni, skoro w Gdańsku stoi i są ludzie.
Mariaż z Gdynią oznaczał jednak dla Gdańska utratę wpływów. Tutejsi liderzy związkowi nigdy się z tym nie pogodzili.