Archiwum Polityki

Terror w Chelsea

Pewnego dnia w Londynie, w dzielnicy Chelsea, zaczęły płonąć sterty książek, magnetowidów i drogie kolekcje obrazów. Ustawiono barykady ze zdemolowanych samochodów, podpalano domy. Oto stateczna klasa średnia zamieszkująca Chelsea postanowiła zmienić raz na zawsze swoje życie. I nie tylko swoje: rewolucjoniści postanowili wysadzić w powietrze Filmotekę Narodową, galerię Tate, zdetonować bombę na lotnisku Heathrow oraz – co wydaje się nonsensem – posąg Piotrusia Pana w Ogrodach Kensingtońskich. Przywódca rebelii, diaboliczny doktor Charles Gould, tłumaczy bowiem, że „przemoc jest jak pożar buszu, niszczy mnóstwo drzew, ale odświeża las, usuwa dławiące poszycie, więc więcej drzew może wyrosnąć. Musimy pomyśleć o właściwych celach. Muszą być zupełnie bezsensowne”. Uwodzicielskiej mocy terroru ulega także psycholog David Markham, który z początku ma badać motywacje rewolucjonistów, w pewnym momencie jednak sam ulega pasji anarchii i zniszczenia. „Ludzi millenium” – kolejną książkę J.G. Ballarda – można by odczytać jako powieść o współczesnym zagrożeniu terrorystycznym, co wydaje się dziś tematem ze wszech miar modnym, gdyby nie to, że przemoc i refleksja nad upadkiem konsumpcyjnego społeczeństwa jest znakiem rozpoznawczym tego pisarza. Wizja anarchii w „Ludziach millenium” jakkolwiek efektowna wydaje się niepełna. Dlaczego bowiem zamożni i nieskorzy do szaleństw ludzie buntują się? Odpowiedź sprowadzająca się do tego, że middle class to współczesny „nowy proletariat, zrywający wreszcie kajdany obowiązku i obywatelskiej odpowiedzialności”, wydaje się tym razem mglista i mało konkretna. Przynajmniej na tle ognia i bomb wybuchających w różnych miejscach świata.

Polityka 17.2004 (2449) z dnia 24.04.2004; Kultura; s. 59
Reklama