Archiwum Polityki

Ze Wschodu na Zachód

Za parę tygodni pewnie przyzwyczaimy się do myśli, że Polska jest krajem Unii Europejskiej. W gruncie rzeczy po 1 maja nie będzie przecież żadnych dramatycznych zmian w naszym życiu, nie rozwieją się kłopoty – bezrobocie, społeczna niezaradność, korupcja – nie staniemy się ani odrobinę mądrzejsi, szlachetniejsi, lepiej zorganizowani. Dalej będziemy się szarpać z dziwacznym kryzysem politycznym, ba, zaraz wejdziemy w kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego, podczas której politycy będą nas straszyć Unią. Szybko zapomnimy o Święcie Eurowstąpienia. Zresztą i same oficjalne uroczystości, przypadające w długi weekend, nie zapowiadają się jakoś szczególnie hucznie. Ale, namawiam, nie dajmy sobie tego święta odebrać: kilku moich znajomych tego dnia, po raz pierwszy, wywiesi przed domami unijne flagi, obok biało-czerwonych rzecz jasna; ktoś wybiera się na festyn; koledzy uciekający z Warszawy przed spodziewanym najazdem antyglobalistów mówią, że pierwszy toast wypity na działce będzie: „Za Unię!”. Niechby i tyle: to jedyny taki dzień w naszym życiu; wart, żeby do niego wracać pamięcią za lat kilka czy kilkadziesiąt, ile komu sądzone.

Radość, z jaką ledwie kilka miesięcy temu obchodziliśmy wielkie zwycięstwo w referendum unijnym, nie trwała długo, a teraz zupełnie się ulotniła. Przeważają lęki, rozbudzone niefortunną kampanią „w obronie Nicei” i niepokój, co naprawdę czeka nas po drugiej stronie drzwi. Jedyna społeczna kampania, jaka toczy się w związku z naszym oficjalnym wejściem do Unii, to znowu akcja obronna: przed podwyżkami cen. Poza oficjalnymi, rutynowymi deklaracjami, przestaliśmy mówić o nadziei, a przecież po to do tej Unii się dobijaliśmy.

Polityka 18.2004 (2450) z dnia 01.05.2004; Raport; s. 3
Reklama