W jakiej Polsce obudzimy się w pierwszy unijny poniedziałek? W nocy nie runą żadne mury celne odgradzające nas od Unii, bo od kilku lat były one systematycznie obniżane i ostatnio – praktycznie – już nie istniały. Tanie unijne towary nas więc nie zaleją. Nawet żywność, której tak się bali rolnicy. Przestajemy być zagranicą i Unia nie będzie już dopłacać do eksportu żywności do Polski. Te dopłaty, jakie rolnicy w krajach zachodnich otrzymują produkując na rynek unijny, pozostaną, ale przecież były i przedtem. Nie mieli ich natomiast w ogóle polscy rolnicy, a teraz, choć niższe, dostaną.
Nowe przyjdzie powoli, zaatakuje od tyłu – to nasze towary będą drożeć. Najpierw odnotujemy podwyżki wynikające ze wzrostu stawek podatku VAT, np. na materiały budowlane, potem – prawdopodobnie – zaczną się podnosić ceny żywności.
To jedna z konsekwencji otwarcia śluz odgradzających UE od Polski, w której dochód krajowy brutto jest pięciokrotnie niższy od średniej unijnej. W tych naczyniach, łączących gospodarki 25 krajów, musi zabulgotać. Teraz zdajemy sobie z tego sprawę coraz bardziej, dlatego euforię zastępują obawy i zakłopotanie.
O tym, że chcemy się integrować z Europą Zachodnią
, wiedzieliśmy, będąc jeszcze członkiem Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, która została rozwiązana dopiero w 1991 r. Już w swym exposé w 1989 r. premier Mazowiecki mówił, że Wspólnota Europejska powinna pomóc Polsce. Idea stowarzyszenia ze Wspólnotą pojawiła się w trakcie pierwotnych rozmów premiera z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jacquesem Delorsem. Niedługo potem, w 1991 r., podpisaliśmy układ o stowarzyszeniu, który wszedł w życie w 1994 r.