Im gorzej wśród zajętych sobą, okładających się kijami polityków, tym lepiej dzieje się w gospodarce. Tylko w marcu produkcja przemysłowa w ujęciu rocznym wzrosła o 23,8 proc., a od lutego o 17 proc. To wyniki niewidziane od lat. Cały początek roku też był niewiele gorszy. Coraz szybciej rósł dochód narodowy, produkcja, usługi. Najważniejszy powód był i jest ciągle ten sam: od wielu miesięcy fantastycznie pęcznieje nam eksport. Przedsiębiorcy – podbudowani silnym euro – sprzedawali za granicę coraz więcej i to po dobrych cenach. Znakomity okres miała branża motoryzacyjna, producenci maszyn i urządzeń, mebli, żywności. Widać, że w polskim eksporcie szybko rośnie udział towarów wysoko przetworzonych i w miarę nowoczesnych. Poprawiają się też, i to znacznie, wskaźniki wydajności. W efekcie polskie towary ze względu na niezłą jakość i stosunkowo niską cenę coraz chętniej są kupowane także w krajach, gdzie popyt i konsumpcja generalnie spadły. Po dwóch miesiącach dodatnie saldo wymiany z RFN sięgnęło już 330 mln euro, wyraźnie poprawiając nasz mało optymistyczny bilans handlu ze wszystkimi krajami Unii. Równie dobrze układał nam się eksport do Hiszpanii, Włoch, Szwecji. W rezultacie od kilku miesięcy ujemne salda w bilansach handlowym i płatniczym stopniowo się kurczą. Przestały też być problemem dla ekspertów oceniających stan polskiej gospodarki.
Sam eksport to nie wszystko. GUS dostrzegł też znaczny wzrost popytu krajowego. Tu sygnały nie są jeszcze tak klarowne. Co prawda w marcu sprzedaż detaliczna (liczona rok do roku) wzrosła o ponad jedną piątą, ale nie ma pewności, jak długo to potrwa. Otwarcie granic i unijne przygotowania zatrzęsły trochę polskim rynkiem.