Zmarła niedawno wybitna reporterka Barbara N. Łopieńska zapisywała w notesie rozmaite myśli, cytaty, zasłyszane słowa – wspomina o tym Małgorzata Szejnert we wstępie do wydanej ostatnio książki „Łapa w łapę i inne reportaże” – a wśród nich znalazło się takie zaskakujące na pierwszy rzut oka stwierdzenie: „Polak nie ma czym mówić”. Jak to nie ma, przecież mówi nieustannie, wprost ust nie zamyka, i od siebie, i w imieniu społeczeństwa, co jest przywilejem polityków i tzw. osób publicznych. Można by nawet amatorsko sformułować tezę, iż cała nasza demokracja III RP jest demokracją gadaną, jednym wielkim zbiorem monologów wygłaszanych na „scenie politycznej”, najczęściej ustawianej w studiu telewizyjnym. I może to jest właśnie nasz współczesny Teatr Ogromny, przypominający jednak coraz częściej teleturniej, w którym gra się dalej, mimo że nie udzieliło się prawidłowej odpowiedzi na żadne z istotnych pytań.
Mowa potoczna też zmieniła się nie do poznania, przybysz z przeszłości wcale niezbyt odległej miałby już spore trudności ze zrozumieniem wielu słów i zwrotów. Najbardziej wszak zdziwiłoby go to, że polszczyzna stała się bardziej dosadna, prozaiczna, pozbawiona kulturowych odniesień.
Pożegnanie z ironią
Sejm ogłosił, bo wypadało, bieżący rok rokiem Gombrowicza, z czego oczywiście niewiele wynika. Zamknięte debaty, szanowne grono profesorskie przekonujące się nawzajem, iż autor „Ferdydurke” wielkim pisarzem był, to jest sytuacja iście gombrowiczowska. Tymczasem nie widzi się (i nie słyszy w języku publicznym), by ktoś odwołał się choćby do „Dziennika” wybitnego autora, w którym znajdują się także gotowe cytaty do użycia w sporze o polskość i Polskę w Europie.