Z niebywałą determinacją próbowała dotrzeć do pracy Halina W., pediatra z Bielska-Białej. Rano, tuż po wyjeździe z domu, jej Alfa Romeo wpadła na płot. Parkan jednak nie zatrzymał pani doktor, wszak w szpitalu czekali pacjenci – szlaban postawili dopiero policjanci powiadomieni, że na trasę wyjechała pijana kobieta. Na dmuchnięcie w alkomat W. się nie zgodziła, odmówiła też pobrania krwi na pogotowiu ratunkowym. Badania udało się przeprowadzić dopiero w izbie wytrzeźwień – wyszło tylko 1,3 promila. Nie było więc powodu, żeby zatrzymać W. na dłużej. Na wszelki wypadek zabrano W. prawo jazdy. Niebawem pani doktor zgłosiła się na policję, z trzeźwym znajomym i stosownym upoważnieniem, po odbiór samochodu. Musiała przecież dojechać do pracy – i dojechała.
Niestety nie mogła podjąć leczenia, ponieważ przełożeni coś wyczuli i zawiadomili policję. W. też wyczuła zamiary szefów i cichaczem opuściła szpital. Wsiadła do auta, ale daleko nie zajechała – Alfa ponownie wylądowała na płocie. Halina W. doznała wstrząśnienia mózgu i ogólnych obrażeń. Do szpitala więc dotarła, ale w charakterze pacjentki. Do wcześniejszych przewinień policja dorzuciła jeszcze prowadzenie pojazdu bez, czyli bez prawa jazdy, ale największa przykrość – i to nie ze względu na stan zdrowia – czekała ją w szpitalu: za samowolne opuszczenie miejsca pracy pani doktor została dyscyplinarnie zwolniona. I po co tak się było śpieszyć do roboty?