Finimondo to, z włoska, katastrofa lub sądny dzień; w nowej powieści Piotra Siemiona pod takim właśnie tytułem wyglądają one tak: prawicowy felietonista i trybun prawdy spod znaku Solidarności’80 Aureliusz Rzakowicz traci reputację i żonę. Wmieszany w sprzedaż dwu spółek Amerykanom za późno orientuje się, że ma osłaniać, sprzeczny z własnymi odczuciami, szemrany interes polityków i wielką produkcję prezerwatyw. Kłopoty dopadają także jego żonę Karolinę, która odchodzi w świat finansjery i z przeciętnej kobiety na moment staje się gwiazdą oraz rezydentką u koleżanki milionerki. Problemów nie uniknie także Tadeusz, romansujący z o wiele starszą od siebie Karoliną, oraz jego rówieśnica Zosia Rozalis, która po śmierci narzeczonego fałszuje ważne dokumenty.
W tej sensacyjnej prozie z intrygą znać dawnego Siemiona (ur. 1961), autora „Niskich łąk”, narracji o jego rówieśnikach i zmiażdżonych przez nasz młody kapitalizm ideałach. W „Finimondo” jest w pewnym sensie podobnie: bezlitosna rozprawa z dawnymi opozycjonistami, których poglądy dramatycznie różnią się od dzisiejszych i czynią z ludzi pokroju Aureliusza muzealne eksponaty. Do tego momentu proza Siemiona to satyra na polskie zło, rzecz o pokoleniach, młodym i starym, także bez szans. Taką Polskę musi czekać finimondo.
Wszystko zmienia się jednak w optymistycznym powieściowym epilogu. Bo „Finimondo” to żadna proza realistyczna, to raczej baśń. Mimo że nie brak jej obrazków z życia (skini-nacjonaliści, posłowie z Wiejskiej, warszawskie kluby i rezydencje), to jednak ich spiętrzenie wydaje się mało prawdopodobne. A tu jeszcze w finale Siemion stawia na hollywoodzką baśń (skądinąd o sfilmowanie tej powieści, rozgrywającej się w dzikim cwale trzech styczniowych dni 2001 r.