Archiwum Polityki

Politycy do tablicy

Lekarz, żeby leczyć ludzi, musi skończyć ciężkie 6-letnie studia, przez dłuższy czas pracować pod okiem doświadczonych kolegów, zdobywać specjalizacje. Latami trzeba się uczyć, żeby zostać pilotem samolotu pasażerskiego. Koniecznie też trzeba zdobyć odpowiednie uprawnienia, aby być kierowcą autobusu, nauczycielem, strażakiem, policjantem czy elektrykiem. Żeby zostać w Polsce parlamentarzystą, politykiem – nic nie trzeba. Konstytucja i ordynacja wyborcza nie stawiają żadnych wymagań. Politykiem może zostać „każdy obywatel polski mający prawo wybierania, który najpóźniej w dniu wyborów kończy 21 lat”. Koniec wymagań.

Kilkudziesięciu posłów dopiero podczas kadencji znowu uzupełniało bądź uzupełnia – w ekspresowym tempie – wykształcenie: średnie, półwyższe i wyższe. Jednak w przypadku sprawujących już władzę reprezentantów narodu są to chęci i działania mocno spóźnione. To trochę tak, jakby już w powietrzu pasażerowie samolotu mieli usłyszeć komunikat, że może dojść do katastrofy, bo piloci dopiero uczą się latać.

Co więc zrobić? Bo przecież nie może być tak, żeby o losach 38 mln współobywateli, o przyszłości całkiem sporego kraju w centrum Europy, współdecydowali ludzie niedouczeni, chociażby ekonomiczni analfabeci. Minimum wiedzy mogłyby dać niewykształconym kandydatom na reprezentantów przygotowawcze kursy. Ich zwieńczeniem byłby egzamin testowy, uniemożliwiający posądzenie, że ktoś go nie zaliczył „w wyniku brutalnej gry politycznej”. Za kurs płaciłaby partia-matka lub kandydat na parlamentarzystę w myśl zasady, że do uczestniczenia we władzy nikt nikogo nie zmusza. Dopiero po zdaniu egzaminu partie mogłyby wciągać kandydata na swą listę. Przeciwko takiemu rozwiązaniu politycy z pewnością nie będą oponować, gdyż najbardziej, jak deklarują, leży im na sercu dobro kraju i pomyślność obywateli.

Polityka 22.2004 (2454) z dnia 29.05.2004; Fusy plusy i minusy; s. 108
Reklama