Archiwum Polityki

W Rzymie Warszawa broni Nicei

Rejtan wykonał piękny gest, ale pamiętajmy, że przegrał

Rząd polski – jak słychać, jedyny ze wszystkich krajów „25” – wyruszył na konferencję w Rzymie wyposażony w sejmowy mandat do wetowania projektu przyszłej konstytucji europejskiej. Warszawa przyznaje, że projekt konstytucji ma wiele zalet – usprawni mechanizm unijny, czyni Unię klarowniejszą i bardziej zrozumiałą dla obywatela. Ale od tygodnia wszędzie słyszymy, że najważniejszą misją rządu jest obrona liczby głosów przyznanych w Nicei. Zgodny chór rządu i opozycji, natarczywość komunikatu sprawia, że odmienne zdanie nabiera posmaku jakiejś narodowej zdrady, a w każdym razie słabości albo naiwności politycznej. Nadaremnie część specjalistów wylicza, że pozycja Polski w Unii nie będzie osłabiona; nawet ma się nieco umocnić (z 7,8 do 8 proc.). My jednak wątpliwości mamy na innym polu: przecież nie głosy same w sobie są celem, ale takie decyzje, środki finansowe i taka polityka Unii, która najlepiej służy naszym interesom. Polska tych celów nie osiągnie sama, bo choćby miała głosów dwa razy tyle co ma, to i tak w Unii potrzebuje wsparcia innych. Jak wszyscy – na tym ta cała Unia polega. A 86 proc. wszystkich decyzji zapada bez głosowania.

Jacek Saryusz-Wolski, z pewnością jeden z niewielu unijnych praktyków, przeprowadził interesujące symulacje rachunkowe. Zmierzył siłę ewentualnych koalicji państw w różnych wariantach ważenia głosów, żeby zbadać, który system liczenia jest dla Polski lepszy. Wyszło mu na przykład, że według konstytucji siła nowo wstępujących krajów w sumie znacznie maleje. Tracą one możność blokowania decyzji unijnych. Na co życzliwi nam odpowiadają: niepotrzebna Polsce siła do blokowania. Potrzebna wam siła pozytywna, by uzyskać jak najwięcej środków z funduszów pomocy regionalnej i strukturalnej.

Polityka 41.2003 (2422) z dnia 11.10.2003; Komentarze; s. 16
Reklama