Szkoła prowadzona w Bombo w Ugandzie przez ojca Bernarda i ojca Ryszarda – polskich salezjan – to jedyne miejsce w promieniu ponad stu kilometrów, w którym dzieci z biednych wiejskich rodzin mogą nauczyć się zawodu. Państwowe szkoły podstawowe często nie mają nawet dachu. Za średnie trzeba płacić: kilkanaście dolarów rocznie, ale i to jest zbyt wiele dla większości wieśniaków, którzy nie zarabiają praktycznie nic. W dużym kompleksie pedantycznie czystych baraków dziewczęta uczą się krawiectwa, a chłopcy – stolarki i hydrauliki.
Podziel się
Tak właśnie wyglądała polska pomoc międzynarodowa w latach 80. i 90.: była najczęściej prowadzona przez instytucje kościelne, rzadziej – organizacje pozarządowe, a prawie zawsze organizowano ją za zagraniczne pieniądze.
– To się musi zmienić – uważa Jakub Boratyński z Fundacji Batorego, animator nieformalnej grupy Zagranica zrzeszającej polskie organizacje pozarządowe działające poza krajem. – Kiedyś nam pomagano. Dziś powinniśmy zacząć sami pomagać innym. Nakazuje to nasz narodowy interes, nawet gdybyśmy byli skrajnymi egoistami.
Działacze organizacji pozarządowych wskazują na zmianę sytuacji gospodarczej Polski w latach 90. i wypływające z niej międzynarodowe zobowiązania. W 2003 r. nasz kraj znalazł się na 35 pozycji w rankingu ONZ Human Development Index, mierzącym jakość życia – m.in. wysokość dochodu, długość życia i poziom wykształcenia – w 175 krajach świata. Wedle tego wskaźnika zaliczamy się do krajów o najwyższym poziomie rozwoju. W ciągu ostatnich 8 lat awansowaliśmy w rankingu o 16 pozycji. Oznacza to tyle, że ogromna większość mieszkańców Ziemi żyje krócej od przeciętnego Polaka i znacznie mniej od niego zarabia.