Archiwum Polityki

Wędka na studenta

Niby wiadomo, że student groszem nie śmierdzi, żaden więc z niego klient. Ale choć dziś ci młodzi ludzie liczą każdą złotówkę, to za kilka lat będą zarabiać powyżej średniej. Takich klientów warto zanęcić za młodu.

Od dziesięciu lat liczba słuchaczy wyższych uczelni systematycznie rośnie (obecnie jest ich w sumie 1,8 mln), zaś pieniędzy, jakie państwo dla nich przeznacza, jest coraz mniej. W 1990 r. stypendia miało 54 proc. studentów uczelni państwowych przyjętych na studia dzienne, obecnie – niewiele ponad 30 proc. Przybywa słuchaczy prywatnych uczelni, a w niektórych semestr kosztuje nawet kilka tysięcy złotych. – Od trzech lat sytuacja ekonomiczna studentów się pogarsza. Coraz więcej mam podań o odraczanie płatności, umarzanie odsetek, o rozkładanie czesnego na raty – mówi prof. dr hab. Ryszard Romański, rektor Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie.

Rosną koszty życia w dużych miastach, drożeją pokoje w akademikach. Przyjezdni z biedniejszych części kraju nie mogą liczyć na wsparcie rodziny. Dlatego aż 80 proc. studentów deklaruje, że chce podjąć pracę. Udaje się to tylko co drugiemu. Sposobem na przeżycie kolejnych semestrów jest niby-wakacyjny wyjazd do USA, zbieranie winogron we Włoszech, letnia praca kelnera w Londynie.

Dopiero od przyszłego roku Ministerstwo Edukacji planuje zwiększenie kwot przeznaczanych na pomoc socjalną. Szkoły wyższe miałyby dostać zapisane w projekcie budżetu 707 mln zł (w tym roku było to 673 mln) oraz dodatkowe 700 mln z rezerwy Ministerstwa Finansów. Będzie więc lepiej, ale i tak ciągle marnie.

Mimo to wiele znanych firm zabiega o względy studentów. Od początku roku akademickiego w uczelnianych budynkach otwierane są stoiska banków, księgarni, biur podróży. Na korytarzach hostessy rozdają ulotki, karty rabatowe, zaproszenia.

W tym roku indeksy odebrało blisko 176 tys.

Polityka 41.2003 (2422) z dnia 11.10.2003; Gospodarka; s. 46
Reklama