Archiwum Polityki

Ile serca i za ile

Wizja katastrofy służby zdrowia pojawia się zawsze, gdy przychodzi dzielić pieniądze

Jak bardzo w ochronie zdrowia liczy się polityczna koniunktura, a jak mało rzetelna kalkulacja, mogliśmy przekonać się w ubiegłym tygodniu. Jednego dnia minister bronił 700-milionowej rezerwy finansowej na pokrycie kosztów leczenia pacjentów z innych województw, a drugiego dnia z pieniędzy tych łatwo zrezygnował. Plan finansowy, który stał się zarzewiem konfliktu między resortem zdrowia a dyrektorami oddziałów Narodowego Funduszu Zdrowia, oceniany według samego ministra jako ostateczny, w ciągu dosłownie kilkudziesięciu godzin zmieniono. W czwartek nowy prezes Narodowego Funduszu Zdrowia Krzysztof Panas zapewniał o uspokojeniu nastrojów przed rozpoczęciem konkursu ofert na świadczenia medyczne w przyszłym roku, a w piątek premier musiał przyjąć kolejną rezygnację w NFZ – tym razem szefowej Rady Elżbiety Chojny-Duch.

Skoro nerwowość i brak konsekwencji zaprezentowały same władze ochrony zdrowia, trudno się dziwić, że atmosfera udzieliła się dyrektorom szpitali i szeregowym pracownikom. Bo tylko tym należy tłumaczyć tak nagłą falę alarmujących wieści, które zelektryzowały opinię publiczną: w Zakopanem przestały jeździć karetki, w Kluczborku szpital wprowadził odpłatność za posiłki, w Pyrzycach w Zachodniopomorskiem lekarze zwolnili się z pracy. Czy to już ostateczny krach publicznego lecznictwa i destabilizacja polityki zdrowotnej państwa? Jeszcze nie. To początek przetargu.

Weryfikacja u źródeł wszystkich tych zapalnych punktów pokazuje, że żaden chory nie został pozbawiony opieki (ani posiłków), a chodziło po prostu o udramatyzowanie katastrofalnej sytuacji finansowej (za co często winę ponoszą lokalne władze). Jeśli w ochronie zdrowia zapanował chaos, to szantaż stał się jego oczywistą pochodną.

Polityka 42.2003 (2423) z dnia 18.10.2003; Komentarze; s. 16
Reklama