Archiwum Polityki

Lekarz całodobowo

Trwa kolejna kłótnia resortu zdrowia z medykami, na której ucierpią pacjenci

Składanie ofert na przyszłoroczne świadczenia medyczne, które miało zakończyć się pod koniec października, przedłużono o dwa tygodnie, ale im bliżej tego terminu, tym większa liczba świadczeniodawców, którzy w ogóle do konkursu nie chcą przystąpić. Ich zdaniem ten, kto złoży ofertę, będzie musiał podpisać umowę niezależnie od jej warunków finansowych. Co to oznacza dla pacjentów? Jeśli umowy na świadczenie usług medycznych nie zostałyby podpisane, w przyszłym roku mogliby nie zostać przyjęci do szpitala, a jeśli podpisania kontraktów odmówiliby lekarze podstawowej opieki zdrowotnej – na jakąkolwiek pomoc lub skierowanie można by liczyć tylko prywatnie. Gdy dzieleniem pieniędzy zajmowały się regionalne kasy chorych, do podobnych napięć dochodziło na gruncie lokalnym, gdyż nigdy jeszcze tak nie było, by wszystkie placówki medyczne dostały na leczenie w ramach kontraktów tyle pieniędzy, ile żądały. Żmudne negocjacje prowadzone w regionach kończyły się zwykle porozumieniem i nie odbijały się echem w całej Polsce. Obecna centralizacja systemu i stworzenie Narodowego Funduszu Zdrowia spowodowały, że wszystkie lokalne konflikty przeniosły się do Warszawy. Targi o pieniądze, zarówno te uzasadnione jak i bezpodstawne, toczą się dziś niepotrzebnie na oczach całej Polski, budząc przerażenie pacjentów, którzy chcąc nie chcąc stali się zakładnikami w tej grze.

Rozgoryczenie lekarzy i dyrektorów jest zrozumiałe. Z jednej strony słyszą zapewnienia ministra zdrowia, iż w 2004 r. pieniędzy na leczenie będzie więcej (o 1,5 proc. w stosunku do tegorocznych nakładów), z drugiej – Narodowy Fundusz Zdrowia zamierza im płacić mniejsze stawki i ogranicza liczbę kontraktowych usług.

Polityka 44.2003 (2425) z dnia 01.11.2003; Komentarze; s. 16
Reklama