Ogłoszenie konkursu na prezesa i zarząd Telewizji Polskiej było zapowiedzią odejścia od tradycji nominacji partyjnych na Woronicza, dlatego wzbudziło wiele oczekiwań i emocji. Ledwie jednak konkurs zdołał się rozpocząć, a już zebrały się nad nim czarne chmury. Wiadomo dziś z pewnością, że nie uda się go rozstrzygnąć do końca roku, jak obiecywano. Nowego prezesa TVP poznamy najwcześniej pod koniec lutego przyszłego roku, oczywiście jeśli kolejne przeszkody nie będą się piętrzyć przed radą nadzorczą spółki.
Powodem opóźnienia jest unieważnienie przetargu, jaki miał wyłonić – w trybie zamówienia publicznego – firmę audytorską oceniającą kwalifikacje kandydatów. Zewnętrznej firmie audytorskiej rada nadzorcza zamierzała powierzyć niezwykle poważne zadanie: miałaby ocenić wyselekcjonowanych już dziewięciu półfinalistów konkursu pod względem umiejętności pracy z zespołem, kontaktowania się z otoczeniem, odporności na stres, otwartości na wprowadzanie zmian. Czyli przydatności do pracy w firmie specyficznej, jaką jest telewizja. Od wyników audytu zależeć miał wybór trzech finalistów konkursu. Okazało się jednak, że żadna z dwunastu firm, jakie zaproszono do udziału w przetargu, nie spełniła szczegółowych wymagań formalnych, jakie nakłada ustawa o zamówieniach publicznych. Przetarg trzeba ogłosić na nowo. W tej sytuacji drugorzędnym pozostaje już fakt, że pytanie skierowane do firm dotyczące oczekiwań rady nadzorczej zostało wadliwie sformułowane przez komisję przetargową. To prawda, konkurs przygotowywano w pośpiechu, ale czy nie można było uniknąć niedoróbki, która otworzyła pole do spekulacji, kto na tym przeoczeniu mógł skorzystać?
Sytuacja jest podwójnie śliska, zważywszy, że do konkursu stanął urzędujący prezes TVP Robert Kwiatkowski. Po pierwsze, postępowanie przetargowe – na polecenie rady nadzorczej – przeprowadza biuro zarządu TVP.