Dobrzy pośrednicy w handlu nieruchomościami doradzają, żeby przed kupnem mieszkania albo domu pytać o opłaty eksploatacyjne, zwłaszcza o koszty ogrzewania. Największe ryzyko wiąże się z betonowymi pudłami sprzed 1985 r., na których ogrzanie potrzeba 2–4 razy więcej ciepła, niż dopuszczają obecne przepisy (patrz ramka). Część z nich została ocieplona, głównie budynki spółdzielcze. Ale przez ściany i okna domów komunalnych, zakładowych i wielu należących do wspólnot mieszkaniowych ciepło wycieka jak woda z dziurawego naczynia.
Za kilka lat nowe domy o powierzchni ponad 1000 m kw. powinny mieć certyfikaty, z których można się będzie dowiedzieć, ile energii zużywa się w nich na ogrzewanie, przygotowanie ciepłej wody (zobowiązuje do tego dyrektywa Unii Europejskiej z 16 grudnia 2002 r.). – Certyfikaty takie, nazywane paszportem energetycznym budynku, wydaje się już w Niemczech, w Danii. Są cennym źródłem informacji dla kupujących albo wynajmujących mieszkania czy całe budynki. Nasze przepisy, podobnie jak innych krajów Unii, powinny być dostosowane do wymagań dyrektywy w ciągu trzech lat – mówi Maciej Robakiewicz, prezes Fundacji Poszanowania Energii.
Z kozą pod dachem
Znacznie większe możliwości obniżenia rachunków za ciepło daje budowa domu jednorodzinnego: dobre rozwiązania już dziś złożą się na niezły paszport energetyczny. Jedną z najważniejszych decyzji jest wybór sposobu ogrzewania, ceny ciepła różnią się bowiem nawet kilkakrotnie (patrz ramka).
Do najtańszych paliw należy drewno i nie trzeba do niego zachęcać: wieś już do tego opału wróciła. Najczęściej z konieczności, węgiel jest dla rolnika za drogi. Także mieszkańcy wielu popegeerowskich osiedli przestali korzystać z centralnego ogrzewania, na które ich nie stać.