Archiwum Polityki

Sojusz strachu

Kiedy SLD w kolejnych sondażach tracił pozycję lidera na rzecz PO, w szeregach zapanowała panika. A później strach. Jak wiadomo, nie jest on najlepszym doradcą.

Leszek Miller z tłumem dziennikarzy za plecami wchodzi do siedziby „swojego” łódzkiego koła SLD, by dać się zweryfikować. Koło nie wyraziło zastrzeżeń i premier, który wcześniej wypełnił stosowną ankietę, został zweryfikowany pozytywnie. Ulga? Sukces? Raczej farsa. Szef partii, który w czerwcu przeszedł wyborczą weryfikację na kongresie partii, gdzie wygrał z ponad 70-proc. poparciem, uzyskał teraz akceptację kilkunastu działaczy najniższego szczebla, a więc swego rodzaju ludowego trybunału. Lider zszedł do ludu i lud powiedział: on się nadaje, jest godnym pozostać członkiem SLD! Kto może potraktować to poważnie?

Nie było tłumu dziennikarzy i kamer na posiedzeniu Klubu Parlamentarnego SLD, kiedy premier twardo zażądał dyscypliny w głosowaniu nad kilkoma poprawkami do ustawy górniczej, za którymi opowiedział się rząd. Był pryncypialny, używał najmocniejszych argumentów, groził, że przeciwnicy zostaną potraktowani najsurowiej jak można. Przywołał przykład Barbary Blidy, którą w poprzedniej kadencji usunięto z klubu, gdy głosowała inaczej w sprawie reformy terytorialnej. Na sali sejmowej okazało się, że ponad dwudziestu posłów głosowało inaczej, na dodatek z sekretarzem generalnym partii Markiem Dyduchem na czele. Parlamentarzyści śląscy zawiązali sojusz z parlamentarzystami dolnośląskimi i głosowali przeciwko rządowi. Racjonalne poprawki, chroniące publiczne pieniądze przed utopieniem w nierentownych kopalniach, przeszły dzięki opozycji, nawet dzięki opozycyjnym śląskim posłom, którzy wykazali się większą odwagą niż eseldowcy – przerażeni widmem utraty głosów w swoim regionie.

Nikt nie został z klubu usunięty, Dyduch nie otrzymał nawet porządnej reprymendy. Premier zapewne pamiętał, że na kongresie sekretarz generalny uzyskał większe poparcie niż on sam.

Polityka 48.2003 (2429) z dnia 29.11.2003; Kraj; s. 28
Reklama