Archiwum Polityki

Powrót człowieka nocy

Czy w ojczyźnie konserwatyzmu ktokolwiek potrzebuje dziś partii konserwatywnej? Nowy lider torysów Michael Howard chce udowodnić, że jego partia potrzebna jest Anglii i światu.

Przez ostatnie dwieście lat o obliczu Wielkiej Brytanii decydowały w dużej mierze trzy instytucje: monarchia, Kościół Anglii i Partia Konserwatywna. To dzięki nim kraj funkcjonował wsparty na trwałych symbolach i wartościach. To one sprawiały, że, bez względu na to kto rządził w Parlamencie, Wielka Brytania pozostawała miejscem z gruntu konserwatywnym; jej mieszkańcom obce były ideologiczne skrajności (nie było tu ani znaczącego faszyzmu, ani komunizmu), ponad intelektualne fanaberie ceniono pragmatyzm, a tolerancja dla wszelkich przejawów odmienności nie zabijała szacunku dla własnej tradycji.

Tak się składa, że mniej więcej od dziesięciu lat brytyjska monarchia, Kościół Anglii i Partia Konserwatywna przeżywają dotkliwy kryzys. Jest tym gorzej, że dotknął on te trzy instytucje naraz. Monarchia stała się tematem wulgarnej opery mydlanej, a Kościół, zamiast głosić ewangelię, prowadzi debatę na temat homoseksualizmu w swoich szeregach. Jednak na skali samozniszczenia, które zafundowały Brytyjczykom ich ulubione instytucje, Partia Konserwatywna bije pozostałe na głowę.

Przed jedenastu laty John Major nieoczekiwanie poprowadził torysów do zwycięstwa wyborczego. Od tego czasu Partia Konserwatywna stacza się po równi pochyłej nie mogąc wyhamować. Konserwatystom udała się rzecz wcześniej niewyobrażalna: przekonali mianowicie naród, że są partią tak nieudolną, tak wewnętrznie skłóconą, tak wyobcowaną z życia przeciętnych ludzi, że nie warto nawet rozważać możliwości oddania na nich głosu.

W latach 80. to o laburzystach mówiono, że są „niewybieralni” – dziś torysi przejęli tę etykietę. W ciągu ostatnich sześciu lat zmienili czterech przywódców, zepchnęli na margines życia publicznego swoich najbardziej utalentowanych polityków (takich jak Kenneth Clarke, Michael Portillo czy Chris Patten) i przekształcili się w coś w rodzaju sekty politycznej skupiającej zdesperowanych starców z tego samego województwa.

Polityka 48.2003 (2429) z dnia 29.11.2003; Świat; s. 50
Reklama