Archiwum Polityki

Homo americanus

4 lipca Amerykanie obchodzą święto narodowe i świętują w przekonaniu, że urządzili kraj najlepszy, prawdziwy wzór dla innych. Ameryka rządzi światem i wyznacza mu standardy. Jeśli pominąć Chiny, jedyne idące własną drogą, to - po upadku komunizmu - nie powstał w świecie żaden konkurencyjny pomysł cywilizacyjny. Siła oddziaływania modelu amerykańskiego - nawet w najgłupszych jego manifestacjach - jest przemożna. Stara Europa, pusząc się i wybrzydzając, nie jest w stanie odrzucić kowboja z krainy Marlboro, McDonalda, joggingu i leasingu, liberalizmu gospodarczego i Hollywood. Kim jest dobry wuj Sam, który sprzedaje nam pax americana?

Jest synem wyrodnym. Ameryka powstała w młodzieńczym buncie przeciw angielskim rodzicom i w opozycji wobec starych europejskich katedr. Nowy Świat urósł w potęgę; dziś Europa nie może kwestionować oczywistości - jest słabsza politycznie i militarnie, jej wpływy globalne nie dorównują amerykańskim. Stary świat pociesza się wewnętrznym przekonaniem o swojej wyższości intelektualnej: kultura europejska i jej humanizm mają górować nad prostackim i dziecinnym produktem amerykańskim i nad zdziczałym kapitalizmem.

Dobrą syntezę tego poglądu znalazłem w wypowiedzi krakowskiego malarza i intelektualisty, Jerzego Nowosielskiego, dla "Gazety Wyborczej": "Amerykanie są wyjątkowo prymitywnym narodem (...) Oni nie mają głębszej refleksji, jakiś Hemingway czy Steinbeck może i miał, ale nie ogół. I to Amerykanie nas teraz okupują z tą swoją sztuką, z tym swoim wyciem".

Można się spierać, czy "ogół" europejski, na przykład kibice piłkarscy z Manchesteru albo Mławy, ma głębszą refleksję niż mieszkańcy Harlemu; można pytać, czy rzeczywiście w Europie - w odróżnieniu od Ameryki - powstaje żywa, promieniująca sztuka i prosić o listę wielkich współczesnych dzieł i twórców. Jednak nie o to chodzi. Profesor Nowosielski - jak wielu innych Europejczyków patrzących na Amerykę z góry - popełnia inny błąd: nie dostrzega zasadniczo odmiennego w Ameryce i w Europie stosunku do kultury. Kultura jest wszędzie elitarna, nie ma obawy, że ludzie zadepczą podłogę w filharmoniach i wernisażach malarstwa albo rzeźby. Zresztą w USA jest wszystkiego więcej: i orkiestr symfonicznych, i wystaw niż w Europie.

Ale w Ameryce - ojczyźnie kultury masowej - ta właśnie kultura jest najważniejsza. Tylko ona się liczy. A w Europie panuje - może dzięki Bogu - arystokratyczny stosunek do kultury i pogarda dla prostackich gustów.

Polityka 27.1998 (2148) z dnia 04.07.1998; Świat; s. 20
Reklama