Archiwum Polityki

Kto pomoże Palestyńczykom?

Premier Izraela Ariel Szaron, „jastrząb” syjonizmu, wyciągnął z rękawa gałązkę oliwną. Przeforsował w Knesecie, parlamencie izraelskim, plan likwidacji osiedli żydowskich w Strefie Gazy. Osiem tysięcy osadników ma za odszkodowaniem opuścić swoje domy, osiedla zostaną zburzone, ochraniające je wojsko izraelskie opuści Gazę, a ponad milion zamieszkujących ją Palestyńczyków będzie miało to, o czym marzy – wolność. To, co z tą wolnością zrobią, da wyobrażenie, jak radziliby sobie Palestyńczycy w niepodległym państwie, które ma powstać w Gazie i na Zachodnim Brzegu.

Nie wiadomo, czy plan dojdzie do skutku. Na jego fiasko liczą osadnicy i skrajna izraelska prawica, w tym żydowscy fundamentaliści, którzy robią politykę z Biblią w ręku. Ale i w partii Szarona, Likudzie, jest frakcja twardogłowych nacjonalistów, która sprawę Gazy chce wykorzystać do odsunięcia go od władzy. Na tym tle „jastrząb” Arik – jak pieszczotliwie przezywają premiera jego zwolennicy – wychodzi niemal na gołębia. W polityce skutki są ważniejsze niż intencje i bez względu na to, czym naprawdę kierował się Szaron, ogłaszając swój plan wyjścia Izraela z Gazy, trzeba stwierdzić, że plan ten jest krokiem we właściwym kierunku.

Ryzyko jest ogromne, rozwój wydarzeń nieprzewidywalny, a jednak Szaron zasługuje na uznanie i na wsparcie międzynarodowe. Sam sobie bowiem nie poradzi, choć lubi sprawiać wrażenie lidera całkiem samosterownego. Po wyjściu Izraelczyków z Gazy musi tam dojść do konfrontacji między ludźmi Jasera Arafata a ich rywalami.

Z planu Szarona cieszą się islamscy radykałowie palestyńscy, którzy szykują się od dawna do objęcia władzy. Tego scenariusza nie należy życzyć Palestyńczykom, więc w walce o schedę po ciężko chorym Arafacie, który walczy o życie w podparyskim szpitalu, trzeba wesprzeć reformatorów i dysydentów w Autonomii Palestyńskiej.

Polityka 45.2004 (2477) z dnia 06.11.2004; Komentarze; s. 19
Reklama