W rodzinie Klamerusów jest jedenaścioro dzieci. Dwie najstarsze córki odeszły już z domu, ale z pozostałą dziewiątką i tak jest ciasno na 30 m kw. Dom stoi na końcu drogi, dalej już tylko popegeerowskie pola. Szans na stałą pracę żadnych. Czasem trafi się coś dorywczego na czarno. Jedyny pewny dochód to 553 zł z opieki społecznej. Po odliczeniu stałych opłat za prąd, wodę i ubezpieczenie dzieci zostaje 244 zł. Teoretycznie oznacza to, że 11-osobowa rodzina powinna wyżywić się za około 8 zł dziennie. A właściwie nawet mniej, bo podstawowe środki czystości też trzeba kupić.
– Hoduję warzywa w ogródku, suszę grzyby na zimę i pasteryzuję jagody w słoikach. Mam własne kury. Czasem od święta zabiję dwa kurczaki, bo jednego nie da się podzielić na jedenaście części – opowiada Maria Klamerus. Na śniadanie i kolację wychodzi codziennie siedem bochenków chleba i duże pudełko margaryny. Na obiad 5 kg ziemniaków. – Już od połowy miesiąca, albo i szybciej, muszę brać w sklepie na zeszyt – mówi Maria.
Władek, najmłodsze z dzieci, poszedł w tym roku do zerówki, a to znaczy, że tak jak starsze rodzeństwo dostanie w szkole zupę za darmo.
– Dzisiaj był biały barszcz, niedobry, ale można się najeść – opowiada Paweł, szóstoklasista. Najbardziej lubi zupę ogórkową, którą raz w tygodniu dają w szkole. – Chciałbym kiedyś spróbować hot doga. Widziałem reklamę w telewizji. Ale w szkole nie dadzą, a mama też nie zrobi, bo z czego – mówi.
Z danych GUS wynika, że 16 proc. polskich dzieci żyje w rodzinach, gdzie poziom dochodów jest niższy od gwarantującego statystyczne minimum egzystencji. Podobne są szacunki UNICEF – ponad 15 proc. Minimum egzystencji to poziom, który pozwala na zaspokojenie jedynie niezbędnych potrzeb, pokrycie wydatków, które nie mogą być odłożone na później.