To określenie pojawiało się już dawniej, ale wykreślono je z gazetowych słowników, żeby nie obrażać braci i sióstr ze wschodnich landów. Wtedy byli jeszcze fetowani za to, że demonstracjami i masowymi ucieczkami na Zachód obalili rząd Honeckera, wymusili otwarcie muru i zjednoczenie Niemiec.
Jednak problem „niemieckiego ciemnogrodu” wciąż dawał o sobie znać nie tylko w szyderczym podziale Niemców na ossi – nieco przymulonych tubylców, i przedsiębiorczych wessi, którzy po zjednoczeniu Niemiec musieli sieroty po Honeckerze prowadzić za rękę. W polityce – poprzez narzucenie zachodnich struktur partyjnych i „desant” polityków. W gospodarce – poprzez likwidację enerdowskiego przemysłu i wzięcie nowych landów na garnuszek zachodu. W kulturze – poprzez dyskredytację enerdowskich autorytetów moralnych, jak pisarze, filmowcy, sportowcy.
Politycznym symbolem niemieckiego ciemnogrodu było utrzymanie się we wschodnich landach postkomunistycznej partii PDS oraz rasistowskie ataki na kolorowych azylantów i cudzoziemców – głównie Polaków. Ten „niemiecki ciemnogród” tłumaczono przez długi czas wysokim bezrobociem i tym, że wschodnia Saksonia w czasach enerdowskich była „doliną ciemniaków”, bo nie docierała tam zachodnia telewizja.
Teraz okazuje się, że sprawa jest dużo głębsza.
Sukcesy PDS i NPD w Saksonii, gdzie od 1990 r. niepodzielnie rządzą chadecy, prowadząc wzorową – choć oczywiście subwencjonowaną – politykę gospodarczą, są reakcją na gospodarczo nieudane zjednoczenie Niemiec i na ostatnie reformy socjalne liberalizujące rynek pracy i ograniczające świadczenia. Podobnie jest w Brandenburgii, gdzie sukces odniosła zarówno PDS jak i skrajnie prawicowa DVU (Niemiecka Unia Ludowa), syjamski bliźniak NPD, choć skłócony z nią.