Archiwum Polityki

Tylko martwi są czyści 

Rozmowa z Andriejem Konczałowskim, reżyserem filmu „Dom wariatów” 

Anna Żurowicz: – Jak trafił pan na historię opowiadaną w „Domu wariatów”?

Andriej Konczałowski: –Jeszcze w 1995 r. w reportażu o wojnie czeczeńskiej trafiłem na informację o szpitalu psychiatrycznym w Inguszetii, tuż przy granicy z Czeczenią. Pacjenci przez kilka dni rządzili się sami, gdyż personel najzwyczajniej uciekł. Pracowałem nad scenariuszem długo, by oddać prawdę każdej ze stron, gdyż nieustannie moi konsultanci zgłaszali jakieś pretensje. Czeczeni żądali, bym przepracował dotyczącą ich część. Swą wiedzą wsparła mnie dziennikarka specjalizująca się w kwestii czeczeńskiej. Wysłuchałem też opinii jednego z oficerów KGB.

Dlaczego zdecydował się pan opowiedzieć tę historię właśnie teraz?

Pomyślałem, że czas zrobić film w Rosji, a nie w Stanach. Powrócić do bardziej osobistej formy kina.

Chodzi o „dom durakow” jako metaforę dzisiejszej Rosji?

Raczej o „dom durakow” wszędzie tam, gdzie jest szaleństwo prowadzące do wojny. Takie szaleństwo i taka nietolerancja, że tylko wariaci mogą się w tych okolicznościach odnaleźć.

Pan jest tolerancyjny?

Jestem prawosławnym, a więc człowiekiem nietolerancyjnym. Uczę się, jak być tolerancyjnym w naszych czasach. Staram się znaleźć własną drogę, co nie jest łatwe, choćby z racji styku kultur, z którymi mam do czynienia. Każda kultura jest przeznaczeniem danego narodu. Mam za sobą cykl wykładów dla chińskiej telewizji na ten właśnie temat. Zgłębiając kulturę kantońską, chińską, konfucjańską, hinduską, muzułmańską dochodzi się do wniosku, że nie ma uniwersalnych wartości. Nawet śmierć postrzegana jest niezwykle rozmaicie.

Czy film autorski ma dziś jeszcze narodowość?

Polityka 40.2004 (2472) z dnia 02.10.2004; Kultura; s. 57
Reklama