Niemiecki poeta Durs Grünbein włączył nowojorskie inferno do swego wydanego w 2002 r. dziennika „Rok pierwszy”. Miał to być zapis początku nowego wieku, ciąży żony i narodzin dziecka, a stał się zapisem reakcji na atak Al-Kaidy, zderzenie cywilizacji i początek wojny antyterrorystycznej. Ale to był dziennik, a nie fikcja.
U nas w autobiograficznej opowieści Piotra Ibrahima Kalwasa „Salam” 11 września jest tylko okazją do antyamerykańskich tyrad nieco infantylnego neofity, który z nudów i pustki przeszedł na islam, by ogrzać się przy marokańskim ognisku.
W USA na 11 września powieścią-metaforą zareagował Don DeLillo. W jego wydanej w 2002 r. książce „Cosmopolis” jest fikcyjny zamach islamistów na prezydenta USA i jest śmierć moralnie wyjałowionego maklera giełdowego, ale nie ma konkretów ataku na WTC, jak gdyby dla tego autora literatury faktu horror rozgrywający się 11 września w płonących wieżowcach był estetycznym tabu.
To tabu złamał niedawno znany i w Polsce pisarz francuski Frédéric Beigbeder. Jego powieść „Windows on the World” właśnie ukazuje się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc. I powinna być literackim wydarzeniem. Autor ma 39 lat, jest modnym krytykiem i prozaikiem. Jego bestseller „29.99” (ukazał się po polsku w 2001 r.) był skandalizującą rozprawą ze światem reklamy i konsumpcji, a zrazem z agresywnym cynizmem i infantylizmem młodych japiszonów.
„Windows on the World” to zapis umierania, minuta po minucie, stu kilkudziesięciu osób zamkniętych w restauracji nazywającej się Okna na świat na 107 piętrze północnej wieży WTC po eksplozji dziesięć pięter niżej porwanego przez islamistów Boeinga 767. 107 minut umierania: od 8.