Archiwum Polityki

Mam apetyt na happy end

Rozmowa z francuskim reżyserem Patrice

Janusz Wróblewski: – Pana najnowszy film, opowiadający o dziwnej relacji dwojga obcych zestresowanych ludzi, rozpoczyna się jak kryminał w stylu Hitchcocka, potem zaś przypomina komedię erotyczną, w której dużo mówi się o seksie, ale niczego nie pokazuje.

Patrice Leconte:– Centralną postacią „Bliskich nieznajomych” jest tajemnicza kobieta grana przez Sandrine Bonnaire, która przez pomyłkę zamiast do psychoanalityka trafia do samotnego, zakompleksionego prawnika udzielającego porad finansowych. Zwierzając się z intymnych małżeńskich sekretów, nie zdaje sobie sprawy z emocji, jakie ta opowieść w nim wzbudza. Nieporozumienie wychodzi na jaw, ale oboje decydują się na kontynuowanie osobliwej gry. Interesowało mnie pytanie, kim moja bohaterka właściwie jest? Czego pragnie? Czy może znajduje się w niebezpieczeństwie i kłamie, a jej małżeństwo było po prostu fikcją? Aby obudzić w widzach podobne wątpliwości, posłużyłem się konwencją thrillera, która ustępuje z czasem atmosferze dramatu psychologicznego.

A nie farsy i groteski?

To, co wydaje się śmieszne, bardzo często ma w podtekście tragedię. Na przykład pożądanie. Patrząc z boku na czyjeś zahamowania można pękać ze śmiechu. A przecież często kryją się za nimi drastyczne przeżycia, jakieś wielkie nieszczęścia i urazy. Nie lubię dzielić ludzkich zachowań na poważne i przeraźliwie śmieszne, bo nazbyt często wynikają one z tych samych pobudek.

Lubi pan zaskakiwać publiczność?

Żaden z moich filmów nie był stuprocentową komedią ani rasowym dramatem. Jednoznaczna przynależność gatunkowa niszczy film. Zabija ciekawość, ogranicza pole manewru zarówno artystom jak i widzom. Nawet ukazana w „Śmieszności” historia młodego szlachcica-hydrologa, broniącego się przed rolą kozła ofiarnego na dworze królewskim, także balansowała pomiędzy skrajnościami.

Polityka 37.2004 (2469) z dnia 11.09.2004; Kultura; s. 60
Reklama